- Ej, dziewczyny! Gdzie jesteście? - nawoływała Iris już od dłuższego czasu. Oddaliła się od stada tylko na chwilkę, zaciekawiona pewnym nieznanym, długonogim gatunkiem gryzonia. Miała bardzo silny instynkt łowcy, więc zaczęła się do niego podkradać. Niestety, stworzonko wyłapało swoimi wielkimi uszami dźwięk zbliżającej się drapieżniczki i zaczęło uciekać, a Iris oczywiście musiała za nim pobiec.
I w ten właśnie sposób się zgubiła. Oczywiście gryzoń okazał się szybszy, bo potrafił skakać, a Iris została sama w nieznanym miejscu na Dzikich Polach. Zeszła z szlaku wydeptanego przez jej stado, Stado Gwiezdnej Ziemi i znajduje się na zupełnie obcym terenie, z dala od domu, a lwice nie odpowiadają na nawoływanie.
- No super. - powiedziała Iris i odgarnęła łapą grzywkę, która zasłoniła jej oczy. Nie była ani dorosłym, ani dzieckiem. Miała długie łapy i była prawie tak wysoka jak jej mama, ale jej pyszczek był jeszcze całkiem dziecięcy. Również jej zachowanie czasami było niezbyt dojrzałe i przemyślane (np. ten sposób zgubienia się dzisiaj), choć potrafiła być odpowiedzialna, w końcu była łowczynią - a to przecież całkiem poważne zajęcie i praca na pełny etat.
Chodziła jeszcze przez chwilę, wypatrując chociaż śladu obecności jej stada, a potem postanowiła poszukać drogi samemu. Wiedziała, że celem ich podróży jest Lwia Ziemia, i podsłuchała jak król mówił, że trzeba kierować się na zachód. Była optymistką, więc uważała że w ten sposób na pewno szybko dojdzie do celu. Tylko... gdzie jest zachód?
- Która to może być pora dnia? W południe chyba był postój, a trochę czasu od tego minęło, więc teraz będzie wieczór. Czyli muszę iść za słońcem! - wywnioskowała Iris.
Pomyliła się tylko trochę, lecz znacząco. Tak naprawdę było dopiero popołudnie, około godziny 16:00.

Nagle, usłyszała jakiś hałas blisko niej. Przestraszona, wstała i rozejrzała się dookoła. Nikogo nie zobaczyła.
- A któż to jeszcze przybył w moje strony? - powiedział nieznany głos. Iris spojrzała w górę i ujrzała... lwicę na drzewie. Przetarła oczy ze zdziwienia.
- Jestem Iris. A pani siedziała na tym drzewie cały czas?
- No, może nie cały czas, ale od chwili kiedy przyszłaś, to tak. Drzemałam sobie.
- Yyy... Aha.
- Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz? Tutaj spanie na drzewie jest zdecydowanie mądrzejsze niż spanie na gołej ziemi, do tego cudzej. Jak ty się w ogóle tu uchowałaś?
- Nie jestem stąd, ale z Gwiezdnej Ziemi, zgubiłam się.
- A, no to miałaś prawo się dziwić. Tam chyba nikt nie łazi po drzewach, co?
- No, lwy to nie. Czy ta ziemia należy do pani?
- W pewnym uproszczeniu tak, ale ,,pani"? Nie lubię takich oficjalnych zwrotów. Mów do mnie Taji.
- Dobrze. Poszukuję Lwiej Ziemi, ale chyba trochę pomyliły mi się kierunki. Wiesz może, w którą to stronę?
- Już druga osoba dzisiaj mnie o to pyta. Chyba zostanę przewodnikiem turystycznym, zbiłabym na tym spory majątek. A tak w ogóle: na Lwią Ziemię to w tamtą stronę, cały czas prosto, aż do granicy.
- Dziękuję! - krzyknęła Iris i pobiegła. Może jeszcze zdąży na tą akcję ,,pomocy Lwioziemcom"?
~*~
Iris przeszła przez granicę. Chyba udało się - to musi być Lwia Ziemia. Przed jej oczami rozciągała się szeroka panorama tej krainy. Szczerze mówiąc, nie wyglądała ona za ciekawie - wszędzie tylko pola trawy (do tego suchej i żółtej), od czasu do czasu przecięte wąwozem wyschniętej rzeki. Ale jeden element przykuł jej uwagę: ta monumentalna skała o ostrym zarysie wyglądała trochę... znajomo? Iris wydawało się, że już kiedyś ją widziała. Tylko kiedy?
- Déjà vu. - pomyślała z niemałym zdziwieniem.
Podeszła bliżej do tego znajomego, a jednocześnie obcego obiektu, a wtedy w jej nozdrza uderzył mocny, oszałamiający zapach krwi, ale nie żadnego ze zwierząt łownych, na której zapach łowczyni była przecież wyczulona. To była lwia krew. Iris wzdrygnęła się, ale postanowiła podejść jeszcze bliżej. Dostrzegła, że u podstawy skały znajduje się wejście do jaskini i to z niego wydobywa się złowieszcza woń, a że była bardzo odważną lwicą, postanowiła zobaczyć co tam się stało. Schowała się za ścianą obok wejścia i powoli obróciła głowę, by zobaczyć co się dzieje w środku. To, co tam ujrzała prawdopodobnie na zawsze wryło się w jej pamięć. Kilkanaście martwych lwic, leżących w kałużach własnej krwi oraz skrępowane i często zmasakrowane ciała dziewięciu jeńców stanowiły straszny widok. Lwice z jej stada wyszły z groty, aby się umyć - były brudne i spocone, a na ich łapach i pyskach była krew. Giza natomiast siedziała na szczycie Lwiej Skały.
Początkowo Iris nie mogła zrozumieć, co się stało. Przecież królowa mówiła, że chce pomóc Lwioziemcom, złączyć oba stada w jedno! Dlaczego więc jej współbratymki walczyły z nimi, a Giza zajęła miejsce dla ich królowej? To wszystko jest takie nowe, niepojęte, okrutne. Giza okłamała ją, okłamała wszystkich! Miała pomagać, a nie mordować!
Iris nie mogła na to dłużej patrzeć. Wstała z tego miejsca, ale nie wiedziała co z sobą dalej zrobić. Po chwili odkryła, że w tylnej, północnej ścianie jest wnęka. Schowała się w niej i zaczęła cicho płakać.
~*~
Jua zastanawiała się. Jej wszystkie współtowarzyszki wyszły z groty, by trochę odetchnąć - ona została. coś nie pozwalało jej zostawić tutaj swojej córki, nawet jeżeli ta była w jej mniemaniu zdrajczynią. Nie wiedząc sama dlaczego, poczuła że musi jej pomóc. Odsunęła odrobinę kamień i wślizgnęła się do środka ,,więzienia". Ashera leżała na ziemi nieprzytomna i szczerze mówiąc, wyglądała okropnie - jej sierść lepiła się od bitewnego brudu, czyli połączenia potu, kurzu i ziemi, a głębokiej rany na grzebiecie cały czas wypływała świeża krew. Jua zamarła, myśląc że jej córka już nie żyje, jednak po chwili usłyszała jej nierówny oddech.Wtedy ogarnął ją strach przed konsekwencjami tego, co właśnie czyni. Jeśli jej pomoże, poważnie narazi się królowej, może nawet zostać zabita. Była tchórzem, to prawda. Tak już się urodziła.
Podeszła do piaskowego ciała i możliwie delikatnie przecięła
zębami (i tak zniszczone) powrozy, po czym zaczęła je zdejmować, wyjmując ich
fragmenty z ran i skaleczeń. Nie miała w tym żadnej wprawy, więc nie pomyślała,
że sprowadza tym na nią jeszcze większy ból. Tak wielki, że Ashera jęknęła i
otworzyła oczy.
- Gdzie Giza? - szepnęła brązowooka. Te słowa poirytowały
Juę, bo jej córka zamiast dziękować za odważny ratunek, chce kontynuować walkę!
- Giza wygrała pojedynek i została królową Lwiej Ziemi. Lwioziemcy,
którzy jeszcze pozostali przy życiu oraz Ty zostaliście złapani jako jeńcy, a
królowa postanowiła was ,,unieszkodliwić" już jutro. Na razie nie wiemy,
na czym będzie to polegało, ale raczej nie będzie przyjemnie. - zdała raport
Jua, świadomie przybijając psychicznie swoją córkę.
- Nie... To nie tak miało być!
- Nie byłoby, gdybyś nie zaatakowała swojej królowej. Nie
gryzie się ręki, która cię żywi! I po co ci to było? Twoje rany i uwięzienie
wynikają wyłącznie z twojej winy! Ja wiedziałam, przeczuwałam że możesz
popełnić jakąś głupotę, więc wyprosiłam Saliti i Waris, żeby cię przytrzymałam.
Zrobiłam to, żeby cię chronić, a Ty? Odrzuciłaś je z całej siły, tak że
uderzyły o ścianę. Waris została tym ogłuszona, chwilę potem zabiła ją
Złoziemka, a Saliti jest ranna - i to też jest twoja wina! Myślałam, że to już
koniec, że już nic gorszego nie możesz zrobić, ą jednak. Zaatakowałaś Gizę - czy zdajesz sobie sprawę, co to
oznaczało? Chciałaś obalić prawowitą królową prawem pięści! Zawsze byłaś głupim
dzieckiem, ale to już...
,,Głupim dzieckiem!" To zabolało. Ashera pomyślała, że
jej własna matka zawsze uważała ją za śmiecia! Zawsze. Tak, to prawda: Jua
zawsze miała coś ważniejszego do załatwienia, niż zajmowanie się ,,głupim"
dzieckiem. Ciągle chciała być tylko coraz bliżej tronu, wspinała się wyżej i
wyżej... kosztem własnej rodziny. Właściwie to Ashera jest i była sierotą -
ojca nie znała, a matka jej nie kochała.
Obiektywna prawda była inna, ale w tej chwili żadna z nich o
tym nie pamiętała.
Jua spojrzała na Asherę. Oto ta, którą sama zajmowała się od
urodzenia, której zapewniła wysoką pozycję w stadzie, dla której przepracowała
ciężko całe życie - odrzuciła to wszystko w imię... No właśnie czego? Tego Jua
nie mogła pojąć. Ona dała jej tyle od siebie, zapewniła jej spokojną przyszłość
nawet w tak niepewnych czasach, a ta nagle postawiła odejść sobie ze stada, bo
miała takie widzimisię. Nawet wtedy Jua zagrodziła jej drogę, próbowała
zniechęcić do tego pomysłu. Nie poskutkowało. Jeszcze dzisiaj dała jej szansę,
ale oczywiście jej córka musiała znów pokazać, na co ją stać. Kogo ona
wychowała?
- Giza nie jest m o j ą królową, a jej postępowanie jest
dalekie od sprawiedliwego. To, co zrobiłam, było nie tylko dla mnie, ale dla
wszystkich, żeby was chronić! Dlaczego ty niczego nie dostrzegasz i nie
rozumiesz? Jesteś ślepa, a przynajmniej zaślepiona. - odpowiedziała w końcu
Ashera słabym głosem. Jua już nic nie powiedziała. Odwróciła się na pięcie i
skierowała się do wyjścia.
- Więc zostawisz mnie tutaj, by Giza mnie zabiła? Wiem, że
to zrobi.
Jua po raz kolejny pomyślała, że nawet teraz nie może skazać
na śmierć swojej córki. Powiedziała więc zimnym tonem:
- Porozmawiam z królową, aby cię ułaskawiła. Niczego jednak
nie mogę ci obiecać.
Po czym wyszła.
~*~
Giza leżała na szczycie Lwiej Skały, z jedną łapą bezwładnie
zwieszoną z krawędzi i wpatrywała się w horyzont. Jua zastanowiła się, czy może
tam wejść, na miejsce zarezerwowane dla władców, nie obrażając godności
królowej. Sprawa była jednak ważna, więc postanowiła zaryzykować.
- Witaj, wielka królowo Lwiej Ziemi. - już w powitaniu Jua
spróbowała przypodobać się Gizie, licząc że tym trochę ją zmiękczy.
- Witaj. - odparła ruda lwica, nadal patrząc na bezkresne
połacia traw, oblane promieniami zachodzącego słońca. - Masz coś ciekawego do
powiedzenia? Chętnie posłucham.
- Twoja misja powiodła się. Piękne te królestwo i wielkie... Rządzisz żelazną ręką i jak na razie przynosi ci to wielkie korzyści, ale też i rany.
- Królowa musi być surowa. Inaczej nie jest królową.
- Prawda, ale teraz, gdy jesteś na tak ważnej pozycji, właściwie już sławna, to powinnaś zadbać o swój wizerunek. Poparcie poddanych jest bardzo ważne.
- No, zaczynasz mówić konkretnie. Kontynuuj.
- Władza bez autorytetu jest tylko iluzją, a bardzo łatwo go stracić. Wystarczy jedna niewłaściwa decyzja.
- Ach, to po to tu przyszłaś! Sprytnie kombinujesz, przyznam szczerze. Szkoda, że ten spryt nie jest dziedziczny, prawda?
- O czym mówisz?
- Nie udawaj, już wiem o co chcesz prosić. Twoja córka przekroczyła wszelkie granice, atakując mnie. Spotka ją słuszna kara - zginie podczas pokazowego procesu jako zdrajczyni, ku przestrodze innych.
- Proszę... Jaką różnicą jest dla ciebie czy ją wygnasz, czy zabijesz? Jeżeli okażesz łaskę, lwice będą patrzeć na ciebie przychylniej. Skaż ją na banicję, możesz nawet wykląć, tylko błagam, nie zabijaj jej!
- Przestań. Ona prawie mnie zabiła, nie zasługuje na żadną łaskę. A tak w ogóle, mówisz że lwice patrzą na mnie nieprzychylnie? W takim razie jutro z samego rana odbędzie się prawdziwe widowisko. Myślałam, żeby zorganizować takie jakby igrzyska, na wzór starożytnych. No wiesz, tortury, walki, oczywiście z twoją córką w roli głównej. To by dopiero zwiększyło mój prestiż.
- Jesteś bestią!!! - głos Juy wyrażał wściekłość, żal, ale i wielkie zaskoczenie.
- Może... Ale ty zdecydowanie na za dużo sobie pozwalasz! Jak śmiesz podnosić na mnie głos? Myślisz, że skoro jesteś lwicą beta, to już wszystko ci wolno? A może tak jak twoja córunia, chcesz się zbuntować? Lepiej uważaj, co mówisz i czynisz - to, że prawo zabrania pozbywać się lwic o twoim wieku i doświadczeniu, nie znaczy że pewnego dnia, kiedy przekroczysz pewną granicę możesz... zapaść się pod ziemię, że tak powiem. Zniknąć na zawsze w niewyjaśnionych okolicznościach, bez żadnych świadków.
- Nie zrobiłabyś tego! Jesteś królową, powinnaś dbać o swoich poddanych, a nie zabijać ich!
- Tak sądzisz? - Giza wysunęła czarne pazury zdrowej łapy, szykując się do ataku i zaczęła podchodzić do jasnokremowej.
- Nie, ja tylko... - tylne łapy Juy znalazły się niebezpiecznie blisko krawędzi skały. Nawet z złamaną łapą, Giza nadal była silniejsza od starej, zmęczonej lwicy. Na jej korzyść był też fakt, że Jua nie spodziewała się ataku.
Na szczęście wtedy stara lwica zauważyła, że na skałę wspina się Tofauti. Giza natychmiast schowała szpony i powiedziała tylko:
- Zejdź mi z oczu.
- Tak, pani. - szepnęła Jua i pokornie zeszła ze skały.
- Miałaś rację, Giza jest nieobliczalna! Musisz stąd uciekać, teraz!
Ashera z trudem podniosła dwie przednie łapy, ale nie udało jej się stanąć na tylnych. Upadła.
- Spójrz na mnie: nie dam rady sama wstać.
- Musisz dać! Chcesz żyć czy nie? Wstawaj!
Z pomocą matki Ashera stanęła chwiejnie na czterech i popchnięta przez nią, zaczęła biec na oślep, mobilizując wszystkie swoje siły. Wybiegła z groty i popędziła w przypadkowym kierunku. Wszystkie mięśnie ją bolały, krew i pot spływały jej po pysku, tak że zaczęła się nimi krztusić, ale musiała uciekać, aby żyć. Byle dalej.
Jua ze smutkiem patrzyła przez chwilę na oddalającą się słabą lwicę. Widzi ją pewnie po raz ostatni. Jeżeli uda jej się znaleźć nowy dom, już nigdy tu nie powróci, ą jeśli nie znajdzie schronienia przed nadejściem zabójczych upałów, też już nie wróci... Słońce z łatwością zabije osłabioną przez rany i zmęczenie lwicę, a wcześniej może zostać zaatakowana przez drapieżniki, umrzeć z wykrawienia, zachorować na tą samą chorobę co Lwioziemcy... Jednak nie pobiegnie za nią, bo to oznaczałoby rozstanie się na zawsze z domem, przyjaciółkami, wszystkim czego się dorobiła. Najbardziej przerażała ją wizja spędzenia starości w biedzie i samotności, z dala od ojczyzny, a to właśnie może ją spotkać, gdyby zdecydowała się odejść. Jej córka musi sama sobie poradzić,ponieważ jest silna. Po za tym w czym mogłaby jej pomóc jeszcze stara matka? Nie obroni jej, ą będzie tylko dodatkowym ciężarem.
Niebezpieczeństwo śmierci podczas ucieczki jest ogromne, ale i tak było to lepsze wyjście, niż pozwolić Gizie, by ją zabiła. Teraz ma przynajmniej jakaś nadzieję na przeżycie, wszystko zależy od niej i jej szczęścia. Jeżeli nawet zginie w drodze, Jua już nie będzie obwiniać się za jej śmierć.
Po chwili Jua spostrzegła, że teraz nad nią również wisi wielkie niebezpieczeństwo. Przecież jeżeli któraś z lwic zobaczy ją w tym miejscu i zauważy brak Ashery, ona zostanie osądzona przez Gizę i sama zginie jako zdrajczyni. Przerażało ją to, ale spróbowała zachować zimną krew. Musi znaleźć alibi.
Rozejrzała się po jaskini i zauważyła, że z kacie groty jest schowane trochę padliny jeszcze nadającej się do jedzenia, prawdopodobnie były to zapasy Lwioziemek na ,,czarną godzinę". Jeśli weźmie ją (w myśl zasady ,,znalezione nie kradzione") i wyjdzie tylnym wyjściem - tym wychodzącym w stronę Białej Pustyni, a potem pójdzie okrężną drogą i pokaże się lwicom, które odpoczywają przed jaskinią z zdobyczą w zębach, będzie miała wymówkę: w czasie zniknięcia Ashery poszła na polowanie, czyli nie mogła jej uwolnić.
Jak postanowiła, tak też zrobiła.
- Tia...wtedy byliśmy tylko dwoma zagubionymi, smutnymi
nastolatkami, ą teraz jesteśmy już dorośli, no i władamy dwoma królestwami. To
wspaniałe. - powiedział Tofauti.
- Twoja misja powiodła się. Piękne te królestwo i wielkie... Rządzisz żelazną ręką i jak na razie przynosi ci to wielkie korzyści, ale też i rany.
- Królowa musi być surowa. Inaczej nie jest królową.
- Prawda, ale teraz, gdy jesteś na tak ważnej pozycji, właściwie już sławna, to powinnaś zadbać o swój wizerunek. Poparcie poddanych jest bardzo ważne.
- No, zaczynasz mówić konkretnie. Kontynuuj.
- Władza bez autorytetu jest tylko iluzją, a bardzo łatwo go stracić. Wystarczy jedna niewłaściwa decyzja.
- Ach, to po to tu przyszłaś! Sprytnie kombinujesz, przyznam szczerze. Szkoda, że ten spryt nie jest dziedziczny, prawda?
- O czym mówisz?
- Nie udawaj, już wiem o co chcesz prosić. Twoja córka przekroczyła wszelkie granice, atakując mnie. Spotka ją słuszna kara - zginie podczas pokazowego procesu jako zdrajczyni, ku przestrodze innych.
- Proszę... Jaką różnicą jest dla ciebie czy ją wygnasz, czy zabijesz? Jeżeli okażesz łaskę, lwice będą patrzeć na ciebie przychylniej. Skaż ją na banicję, możesz nawet wykląć, tylko błagam, nie zabijaj jej!
- Przestań. Ona prawie mnie zabiła, nie zasługuje na żadną łaskę. A tak w ogóle, mówisz że lwice patrzą na mnie nieprzychylnie? W takim razie jutro z samego rana odbędzie się prawdziwe widowisko. Myślałam, żeby zorganizować takie jakby igrzyska, na wzór starożytnych. No wiesz, tortury, walki, oczywiście z twoją córką w roli głównej. To by dopiero zwiększyło mój prestiż.
- Jesteś bestią!!! - głos Juy wyrażał wściekłość, żal, ale i wielkie zaskoczenie.
- Może... Ale ty zdecydowanie na za dużo sobie pozwalasz! Jak śmiesz podnosić na mnie głos? Myślisz, że skoro jesteś lwicą beta, to już wszystko ci wolno? A może tak jak twoja córunia, chcesz się zbuntować? Lepiej uważaj, co mówisz i czynisz - to, że prawo zabrania pozbywać się lwic o twoim wieku i doświadczeniu, nie znaczy że pewnego dnia, kiedy przekroczysz pewną granicę możesz... zapaść się pod ziemię, że tak powiem. Zniknąć na zawsze w niewyjaśnionych okolicznościach, bez żadnych świadków.
- Nie zrobiłabyś tego! Jesteś królową, powinnaś dbać o swoich poddanych, a nie zabijać ich!
- Tak sądzisz? - Giza wysunęła czarne pazury zdrowej łapy, szykując się do ataku i zaczęła podchodzić do jasnokremowej.
- Nie, ja tylko... - tylne łapy Juy znalazły się niebezpiecznie blisko krawędzi skały. Nawet z złamaną łapą, Giza nadal była silniejsza od starej, zmęczonej lwicy. Na jej korzyść był też fakt, że Jua nie spodziewała się ataku.
Na szczęście wtedy stara lwica zauważyła, że na skałę wspina się Tofauti. Giza natychmiast schowała szpony i powiedziała tylko:
- Zejdź mi z oczu.
- Tak, pani. - szepnęła Jua i pokornie zeszła ze skały.
~*~
Natychmiast skierowała się do miejsca, gdzie była więziona Ashera, starając się zostać niezauważoną przez nikogo. Zrozumiała, że jej córka miała trochę racji - Giza nie jest normalną lwicą i wymordowałaby nie tylko zdrajców, ale też i wszystkich, którzy są jej nie na rękę, gdyby tylko dostała na to szansę. Jua ponownie odsunęła głaz u wejścia do ,,celi".- Miałaś rację, Giza jest nieobliczalna! Musisz stąd uciekać, teraz!
Ashera z trudem podniosła dwie przednie łapy, ale nie udało jej się stanąć na tylnych. Upadła.
- Spójrz na mnie: nie dam rady sama wstać.
- Musisz dać! Chcesz żyć czy nie? Wstawaj!
Z pomocą matki Ashera stanęła chwiejnie na czterech i popchnięta przez nią, zaczęła biec na oślep, mobilizując wszystkie swoje siły. Wybiegła z groty i popędziła w przypadkowym kierunku. Wszystkie mięśnie ją bolały, krew i pot spływały jej po pysku, tak że zaczęła się nimi krztusić, ale musiała uciekać, aby żyć. Byle dalej.
Jua ze smutkiem patrzyła przez chwilę na oddalającą się słabą lwicę. Widzi ją pewnie po raz ostatni. Jeżeli uda jej się znaleźć nowy dom, już nigdy tu nie powróci, ą jeśli nie znajdzie schronienia przed nadejściem zabójczych upałów, też już nie wróci... Słońce z łatwością zabije osłabioną przez rany i zmęczenie lwicę, a wcześniej może zostać zaatakowana przez drapieżniki, umrzeć z wykrawienia, zachorować na tą samą chorobę co Lwioziemcy... Jednak nie pobiegnie za nią, bo to oznaczałoby rozstanie się na zawsze z domem, przyjaciółkami, wszystkim czego się dorobiła. Najbardziej przerażała ją wizja spędzenia starości w biedzie i samotności, z dala od ojczyzny, a to właśnie może ją spotkać, gdyby zdecydowała się odejść. Jej córka musi sama sobie poradzić,ponieważ jest silna. Po za tym w czym mogłaby jej pomóc jeszcze stara matka? Nie obroni jej, ą będzie tylko dodatkowym ciężarem.
Niebezpieczeństwo śmierci podczas ucieczki jest ogromne, ale i tak było to lepsze wyjście, niż pozwolić Gizie, by ją zabiła. Teraz ma przynajmniej jakaś nadzieję na przeżycie, wszystko zależy od niej i jej szczęścia. Jeżeli nawet zginie w drodze, Jua już nie będzie obwiniać się za jej śmierć.
Po chwili Jua spostrzegła, że teraz nad nią również wisi wielkie niebezpieczeństwo. Przecież jeżeli któraś z lwic zobaczy ją w tym miejscu i zauważy brak Ashery, ona zostanie osądzona przez Gizę i sama zginie jako zdrajczyni. Przerażało ją to, ale spróbowała zachować zimną krew. Musi znaleźć alibi.
Rozejrzała się po jaskini i zauważyła, że z kacie groty jest schowane trochę padliny jeszcze nadającej się do jedzenia, prawdopodobnie były to zapasy Lwioziemek na ,,czarną godzinę". Jeśli weźmie ją (w myśl zasady ,,znalezione nie kradzione") i wyjdzie tylnym wyjściem - tym wychodzącym w stronę Białej Pustyni, a potem pójdzie okrężną drogą i pokaże się lwicom, które odpoczywają przed jaskinią z zdobyczą w zębach, będzie miała wymówkę: w czasie zniknięcia Ashery poszła na polowanie, czyli nie mogła jej uwolnić.
Jak postanowiła, tak też zrobiła.
~*~
- Co to było? - zapytał Tofauti i siadł obok Gizy.
- Stara Jua chciała, żebym ułaskawiła jej córkę. Była zbyt
zuchwała, więc musiałam ją trochę nastraszyć.
- Aha. A co my właściwie zrobimy z tą Asherą?
- Zaatakowała mnie, więc spotka ją wymiar sprawiedliwości i
surowa kara. Chciałabym zorganizować takie jakby igrzyska, podobne do tych
starożytnych. Zdrajczyni będzie ukarana, a my będziemy się dobrze bawić.
- Dobry pomysł (zresztą wszystkie twoje pomysły są dobre). A tak w ogóle to gdzie jest Jua? Może próbować
uwolnić Asherę na własną rękę, w końcu jest jej matką.
- Jua? W życiu! Ona jest tchórzem, nigdy nie próbowałaby
zrobić czegoś, za co grozi kara. Po za tym Ashera jest porządnie związana i
zamknięta, nie ma możliwości żeby uciekła.
- Skoro tak mówisz... Ale tutaj ładnie.
- Prawda? Teraz to może nie jest to najlepsze miejsce do
życia, ale gdy przyjdzie pora deszczowa, ta kraina oprócz tego że jest piękna,
będzie również urodzajna. Wiesz co? Mam pomysł: przecież nie musimy być
przywiązani do jednego miejsca! W czasie pory suchej będziemy żyć na Gwiezdnej
Ziemi, a na porę deszczową przeniesiemy się na Lwią Ziemię. W taki sposób nigdy
nie spotka nas głód.
- Jesteś mądra.
- Ty również. Gdyby nie ty, ja już byłabym martwa.
Uratowałeś mi życie i za to ci dziękuję.
- Drobiazg. Robi się już ciemno, lwice zaraz zaczną się
schodzić do jaskini. Chodźmy na dwór, tam porozmawiamy spokojnie.
- Dobrze, tylko... musisz pomóc mi wstać. Mam złamaną łapę.
- I ja dowiaduję się o tym jako ostatni...
Giza roześmiała się. Tofauti dla zabawy wziął ją na plecy i w
ten sposób dotarli przed jaskinię. Słońce już zaszło, ale księżyc w pełni
oświetlał sawannę srebrzystym blaskiem. Lwia Ziemia wyglądała jeszcze bardziej
magicznie niż o zmierzchu. Było dość ciepło i wiał delikatny wiatr.
Czarnogrzywy podniośł głowę i wciągnął w nozdrza świeże powietrze.
- Też to czujesz? To zapach życia.
Giza również zaczęła węszyć.
- Czuję krew z jaskini. Piękna woń.
- Nie, nie chodzi mi o krew, choć masz rację, pachnie
pięknie. To ten wiatr z zachodu, przynosi wilgoć.
- Rzeczywiście, czyli...
- Czyli pora sucha niedługo się skończy! - dokończył Tofauti
i podskoczył, niczym radosne lwiątko. Giza nie mogła skakać, wiec tylko
cieszyła się w duchu. Ta wiadomość, że po kilku miesiącach suszy i ubogiej
diety znów ziemia się odrodzi cieszyła równie w każdym wieku. W ogóle, dla Gizy
i Tofautiego był to szczęśliwy dzień zwycięstwa, więc mieli powody, żeby się
cieszyć.
- A pamiętasz jak rok temu też tak samo, o tej samej porze
siedzieliśmy razem, tylko że pod Skałą Gwiazd? Dużo się zmieniło...

Giza przypomniała sobie, jak spotkała go po raz pierwszy
jeszcze jako dziecko, gdy bawili się razem z innymi lwiątkami, później, kiedy
Giza została oszukana przez własnego brata, a Tofauti był omegą w stadzie i
oboje pocieszali się nawzajem, aż do momentu, gdy spotkali Shetani i ich życie
całkiem się zmieniło... I zrozumiała.
- Tak, I wiesz... kocham Cię.- szepnęła Giza. Tofauti był zaskoczony tym wyznaniem, a jednocześnie czuł się najszczęśliwszym lwem na świecie. On kochał ją całym sercem, od dawna, służył jej w ciszy i pokorze, licząc że może kiedyś go zauważy. Teraz był pewny, że wszystko, co dla niej robił nie poszło na marne. Spojrzał w jej piękne, zielone oczy z bezgraniczną ufnością i miłością. Nic się nie liczyło oprócz niej, zapomniał o królestwie, poddanych i obowiązkach - ona jest jego całym światem i jedynym celem. Wtedy zbliżył swoje usta do jej ust, aby je pocałować. Chciał to zrobić już wiele razy, ale zawsze bał się, że Giza wyśmieje go, albo wręcz spoliczkuje. W tej chwili strach zniknął, liczyła się tylko ona.
Niestety, ten moment przerwała Uzuri (a któżby inny?!), wbiegając między dwójkę zakochanych. Tofauti pomyślał, że zaraz za to ją udusi gołymi łapami, jednak powstrzymał się.
- Pani, jeńcy uciekli! Wszyscy!
Autorzy baz: Link Link
***
1. Nowy rozdział pojawił się z dużym opóźnieniem, za co bardzo Was przepraszam. Głównym powodem jest moje niezorganizowanie -dopiero w tym tygodniu miałam czas żeby się tym zająć (wcześniej albo byłam zajęta nauką, albo było tak ładnie na dworze, że nie chciało mi się siedzieć w domu i pisać). Na przyszłość postaram się zacząć pisanie notki przed ustalonym terminem, a nie tydzień po nim XD
2. Następny rozdział powinien się pojawić na przełomie kwietnia i maja. Odległości czasowe między moimi notkami są duże, ale uznałam że dużo wygodniej mi będzie napisać jeden długi i przemyślany post co miesiąc, niż krótsze np. co tydzień.
3. Zapraszam na mojego deviantarta: http://maisha-iris.deviantart.com Na razie jest tam niewiele, ale co trochę będę dodawać nowe obrazki.
4. Życzę Wam wszystkim wesołych Świąt Wielkanocnych, smacznego jajka i udanego Śmingusa :D
Pozdrawiam ciepło!
Niestety, ten moment przerwała Uzuri (a któżby inny?!), wbiegając między dwójkę zakochanych. Tofauti pomyślał, że zaraz za to ją udusi gołymi łapami, jednak powstrzymał się.
- Pani, jeńcy uciekli! Wszyscy!
Autorzy baz: Link Link
***
1. Nowy rozdział pojawił się z dużym opóźnieniem, za co bardzo Was przepraszam. Głównym powodem jest moje niezorganizowanie -dopiero w tym tygodniu miałam czas żeby się tym zająć (wcześniej albo byłam zajęta nauką, albo było tak ładnie na dworze, że nie chciało mi się siedzieć w domu i pisać). Na przyszłość postaram się zacząć pisanie notki przed ustalonym terminem, a nie tydzień po nim XD
2. Następny rozdział powinien się pojawić na przełomie kwietnia i maja. Odległości czasowe między moimi notkami są duże, ale uznałam że dużo wygodniej mi będzie napisać jeden długi i przemyślany post co miesiąc, niż krótsze np. co tydzień.
3. Zapraszam na mojego deviantarta: http://maisha-iris.deviantart.com Na razie jest tam niewiele, ale co trochę będę dodawać nowe obrazki.
4. Życzę Wam wszystkim wesołych Świąt Wielkanocnych, smacznego jajka i udanego Śmingusa :D
Pozdrawiam ciepło!