- Że co?! - zapytała w zdziwieniu. Przed chwilą Uzuri przerwała jej pocałunek, coś wrzeszcząc o jeńcach.
- Wszyscy uciekli! Lwioziemki, Kion, Ashera... - wyliczała Uzuri.
- Więc czemu tu jeszcze stoisz?! Gnać ich! - krzyknęła królowa i sama spróbowała pobiec.
- Giza, ty może tu zostań? - łagodnie zasugerował Tofauti, patrząc na jej nieudolne próby biegu na trzech łapach.
- Dam radę. - stwierdziła uparcie. Zaledwie kilka sekund później upadła.
- Możesz wypatrywać ich ze szczytu Lwiej Skały. - powiedział Tofauti, pomagając jej wstać. Ruda lwica przez chwilę zastanawiała się.
- Poradzisz sobie?
- Dla ciebie zawsze - zapewnił Tofauti.
- Więc tu zostanę. Tylko pamiętaj: Asherę chcę mieć żywą! Zemsta będzie smakować najlepiej, gdy sama ją zabiję. Reszty możesz pozbyć się na miejscu.
Tofauti skinął posłusznie głową, po czym donośnym głosem zawołał Gwiezdnoziemki. Drużyna ruszyła w pościg, wypatrując zbiegów. Giza w ślimaczym tempie wspięła się na Lwią Skałę i na miarę możliwości (była noc) obserwowała akcję.
~*~
Minęło kilka niezmiernie długich godzin, a drużyna pościgowa nadal nie wracała. Giza była zniecierpliwiona. W końcu usłyszała ich kroki, więc pokuśtykała do wejścia groty.
- Gdzie jest Ashera? - zapytała z niepokojem.
- Nie ma jej... ani Lwioziemców. Nie wiemy, gdzie są - wysapał Tofauti. Lwice również ciężko oddychały.
Giza ryknęła i w gniewie przeorała pazurami skałę, wywołując iskry.
- To niemożliwe! Nie szukaliście odpowiednio.
- Przeszliśmy całą Lwią Ziemię wzdłuż i wszerz! Nie ma ich tu - odpowiedział Tofauti.
- To trzeba było szukać poza Lwią Ziemią!
- Ale królowo, to niebezpieczne! Po co tyle uganiać się za jakimiś niedobitkami? Po za tym, nie wolno nam o tak wchodzić sobie na cudzy teren - powiedziała jedna z lwic.
- Nie ty decydujesz, co nam wolno, a co nie - warknęła Giza. - To król powinien pomyśleć, że skoro nie ma ich tu, to muszą być gdzie indziej.
- Ja chciałem ich jeszcze poszukać poza granicami, naprawdę! - bronił się Tofauti.
- Taak? To chodź ze mną na chwilkę. - szepnęła mu do ucha. Lew ociągał się, ale widząc że nie ma wyjścia, wyszedł z nią z jaskini. Tam lwica przycisnęła go do ściany łapą, odcinając mu drogę ucieczki.
- Mów, jak to było. Dlaczego ich nie znaleźliście? - pytała Giza, nadal nie wyswabadzając Tofautiego.
- Lwice nie chciały iść dalej.
- To trzeba było je zmusić! Jesteś królem czy nie?! - Giza wyciągnęła pazury, z całej siły wbijając je w pierś lwa.
- Au, to boli! Weź tą łapę, albo będę zmuszony ci oddać.
Lwica schowała pazury.
- Nie chciałam tego zrobić. Nadal jednak nie wiem, jak to możliwe, że poddani podejmują decyzję za króla!
- Wiesz, że niezależnie od tego, jak będę się starał i tak nie namówię ich do działania tak skutecznie, jak ty. Mówiłem im, że teraz jeszcze poszukamy jeńców na Dzikich Polach i Złej Ziemi, ale one nie chciały iść! Najpierw zbuntowało się tylko kilka lwic, potem za nimi poszła kolejna garstka, aż w końcu całe stado odwróciło się i pomaszerowało w kierunku Lwiej Skały, tak że ja musiałem za nimi gonić! Poniosłem totalną porażkę, wiem, ale nie możesz mnie za to obwiniać.
Giza spojrzała na niego z politowaniem.
- Biedaku, co ty byś bez mnie zrobił?
- Mniej więcej tyle, co ty beze mnie. - mruknął Tofauti sam do siebie. Na głos zaś powiedział:
- Więc co zamierzasz teraz zrobić? Wznowimy poszukiwania jutro?
- Może, ale najpierw powiedz mi, które lwice wszczęły bunt i z jakiego powodu nie chciały już dalej szukać uciekinierów.
- Jako pierwsze zbuntowały się głównie członkinie rady Starszych: Jua, Saliti i spółka, ale skąd mam wiedzieć, dlaczego?! Pewnie ich łapy rozbolały od biegu, albo po prostu nie chciało się dalej odwalać roboty za darmo. Raczej nie kierowały się jakimiś wyższymi pobudkami.
- A ja myślę inaczej. Ktoś z tego stada celowo działa przeciwko nam. Bo zastanów się tylko: skoro Lwioziemcy byli dobrze związani, to jak możliwe, że tak nagle się uwolnili, i to wszyscy naraz?
- Rzeczywiście...
- Wracajmy do stada. Trzeba zrobić małe przesłuchanie.
~*~
- A więc, gdzie byliście w chwili ucieczki jeńców? - zapytała Giza. Gwiezdnoziemki stały w równym szeregu; królowa chodziła od jednej do drugiej, przypatrując się ich najdrobniejszym gestom. Zauważyła na przykład, że Uzuri trzęsą się łapy (co akurat było dość typowe), że Jua przełyka nerwowo ślinę i unika jej wzroku, a matka Iris rozgląda się z niepokojem... Nic nie mogło umknąć jej uwadze.- Ja wtedy byłam przed jaskinią i odpoczywałam. - odważnie odpowiedziała Saliti.
- Czy reszta może ci to potwierdzić? - zapytała Giza.
Wszystkie lwice pokiwały głowami.
- Ja również byłam przed jaskinią. - powiedziała inna lwica. Stado ponownie potwierdziło tą informację.
- I ja też! - krzyknęła Uzuri.
W podobny sposób o swojej niewinności zapewniły wszystkie lwice. W końcu przyszła kolej na Juę.
- Ja też byłam w nimi - lwica posłała znaczące spojrzenie swoim współbratymkom, kręcąc przy tym głową. Lwice szybko zrozumiały ten znak i pokiwały głowami, lecz mimowolnie trochę niepewniej i wolniej niż wcześniej. Jedynie Uzuri odczytała to całkiem na opak.
- Ja nie pamiętam, czy ją widziałam, ale kręci głową, więc chyba jej nie było. - powiedziała złotofutra. Jua zgromiła ją wzrokiem.
- A więc gdzie byłaś? - zapytała Giza, uśmiechając się złośliwie.
- Zgłodniałam, więc poszłam na polowanie, został mi nawet kawałek zdobyczy - skłamała gładko. Uśmiech Gizy trochę przyblakł.
- Pokaż ją.
Jua przyniosła kawał mięsa, a mina królowej całkiem zrzedła.
- Oto i ona. Mogę już ją zjeść? - zapytała niecierpliwie jasnokremowa.
- Daj mi to mięso. - rozkazała Giza. Jua niepewnie podsunęła jej mięso. O co jej chodzi?!
Giza obejrzała je okiem znawcy, a następnie powąchała.
- Jeszcze dobre. - powiedziała powoli. - Ale niestety nie upolowane dzisiaj - dodała z tryumfalnym uśmiechem.
,,No to wpadłam" - pomyślała Jua.
- Mów, skąd ty wzięłaś to mięso?!
- Yyy, więc ja... ukradłam je. - wyznała Jua. Gwiezdnoziemki spojrzały na nią z niedowierzaniem. Jua złodziejką?!
- Komu je ukradłaś? - ciągnęła Giza.
No tak. Jakiemu drapieżnikowi mogłaby ukraść zdobycz na tej opustoszałej półpustyni?
- A więc... znalazłam je w takiej jamie, to znaczy bardziej legowisku, ktoś je tam zostawił, więc sobie wzięłam. - wydukała w końcu. Przypomniała sobie bowiem, że gdy szła na bitwę widziała na uboczu kryjówkę jakiegoś zwierzęcia, obok której stał dziwny znak z rysunkiem w kształcie łapy.
- Potrafisz w ogóle wskazać to miejsce? Radzę ci przyznać do kłamstwa od razu. Nie chce mi się o tej porze nigdzie wychodzić. - Giza była już pewna, że Jua zmyśliła to wszystko. Gdyby przesłuchanie odbywało się na osobności, prawdopodobnie w tej chwili podejrzana leżałaby już na ziemi z rozszarpanym gardłem. Trochę żałowała, że została z nią w jaskini.
- Pokażę tą jamę. - zapewniła starsza lwica. Czy ma coś do stracenia?
- Dobrze. - Giza uśmiechnęła się tajemniczo, a to właśnie sprawiło, że Jua przypomniała sobie o jeszcze jednej jej możliwości.
- Ale któraś z lwic... (może Saliti?) powinna pójść z nami. Cały przebieg tego, zresztą niesłusznego procesu powinien być jawny.
Saliti była przyjaciółką Juy, całkiem normalną, niemłodą już lwicą polującą niższej rangi. Po prostu obawiała się (zresztą słusznie), że Giza może ją zabić gdy będą na osobności.
Zielonooka westchnęła.
- I tak niewiele ci to da, ale muszę się zgodzić. Chodź, Saliti.
Wtedy Jua pomyślała, że przecież właścicielem tego legowiska wcale nie musi być drapieżnikiem! Jeżeli okaże się nim roślinożerca to... może się zacząć zastanawiać nad swoim ostatnim życzeniem.
~*~
Jasnokremowa prowadziła dwie lwice do wskazanego miejsca. W sercu cały czas powtarzała ,,Żeby to był drapieżnik, o Gwiazdy dopomóżcie, żeby to był drapieżnik...". Im bliżej była celu, tym bardziej panikowała.,,Zginę też za to, czego nie zrobiłam" - pomyślała z żalem, na chwilę przerywając swoje modły. Oczywiście, uwolniła Asherę, ale nie Lwioziemców! Powodów było kilka: po pierwsze, nie żywiła jakiejś szczególnej sympatii do tego narodu; po drugie, wcale nie chciała ginąć za lwice, których nawet nie zna! Wiedziała, kto to zrobił, ale obiecała sobie, że zachowa honor, nie powie.
Tymczasem trzy lwice docierały już do oznaczonej jamy.
- Poczekajcie tutaj, zobaczę czy zastaliśmy właściciela. - rzekła Jua, starając się zapanować nad drżącym głosem.
- Nic z tego, idę z tobą. Przecież nie masz nic do ukrycia, prawda? - odparła Giza. Stojący obok znak tak zaintrygował Saliti, że przestała zwracać uwagę na swoją przyjaciółkę. Gdyby lwica znała pismo obrazkowe, używane przez szamanów, odczytałaby że namalowana na znaku łapa i drobne obrazki pod nią oznaczają: ,,Siedziba Lwiego Strażnika. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony". Ale nie znała.
Jua jak tylko mogła opóźniała chwilę prawdy, zagadywała królową, zastawiała drogę. Wtedy z jamy dobiegł jakiś szmer. Jasnokremowa wstrzymała oddech. Po chwili z legowiska wyszedł... gepard (a dokładniej niebieskooka, ciężarna gepardzica królewska). Kotka spojrzała na trzy obce lwice stojące na jej prywatnym terenie z wściekłością - nie chciała teraz z nikim się spotykać. Szybko jednak uświadomiła sobie, że to one mają przewagę, więc uciekła, krzycząc: ,,Kion, gdzie jesteś?!" .
- Ty nie kłamałaś! - powiedziała Giza do Juy, sama nie dowierzając tym słowom. Nigdy nie wątpiła w swoje umiejętności analityczne i zdrowy, lwi rozsądek, a właśnie one dzisiaj wprowadziły ją w błąd! Przecież wszystko wskazywało, że Jua kłamie, a tu okazało się że ta gepardzica rzeczywiście musiała zostać przez nią okradziona, dlatego była wściekła i przestraszona, gdy je zobaczyła.
Jua nie mogła uwierzyć, jak wielkiego miała farta. Wszystko poszło wręcz idealnie, nie dość że Giza nie udowodniła jej winy, to jeszcze uznała jej wytłumaczenia za prawdziwe! Dzisiaj chyba nakłamała więcej, niż w ciągu całego ostatniego miesiąca - nie czuła się z tym dobrze, ale przecież działała w obronie życia, swojego i swojej córki.
,,Chyba Gwiazdy rzeczywiście mają mnie w opiece" - pomyślała. ,,Od dwóch minut żyję na kredyt, może z tej okazji pora na jakąś zmianę?".
~*~
Bezdenna rozpacz - to uczucie panowało w sercach Lwioziemców. Co prawda, udało im się uciec, byli już poza granicami swojej ojczyzny, ale co to znaczyło przy ogromie tragedii, jaka ich spotkała? Przecież większość stada leżała martwa w jaskinii, a uciec udało się tylko siedmiu dorosłym lwicom, jednemu lwiątku i Kionowi. Oprócz nich, w grupie uciekinierów była jeszcze jedna zagubiona istota - Iris. Tak, to właśnie ona ich uwolniła i zupełnie wbrew własnej woli trafiła do stada ,,niedobitków". To wszystko stało się tak nagle, zaledwie kilka godzin temu...Gdy Iris ochłonęła już trochę po szoku, spowodowanym odkryciem prawdy o ,,misji" Gizy, postanowiła jeszcze raz na spokojnie zbadać tą sytuację, zwłaszcza że wszystkie Gwiezdnoziemki wyszły już z groty. Pokonując obrzydzenie, przeszła między ciałami ofiar bitwy i odkryła, że w kacie jaskini leżą związane, żywe lwy. Kierowana współczuciem, szybko przecięła więzy, aby ci mogli uciec, po czym wyszła z jaskini tylnym wyjściem. Wtedy zobaczyła Juę, która widocznie wyszła z groty kilka chwil przed nią. Jasnokremowa stąpała powoli i ostrożnie na palcach, niosąc w pysku spory kawał mięsa. Gdy usłyszała kroki Iris, odwróciła się.
- Iris! - szepnęła Jua, upuszczając mięso. Spojrzała na uciekające stado. - Coś ty zrobiła?
- Co wy zrobiliście!? - krzyknęła młoda lwica. - Jakim prawem zaatakowaliście to biedne, niewinne stado?!
- Dziecko, błagam cię, ciszej! Przecież jeżeli Giza się dowie... zabije nas obie. - stwierdziła z przerażeniem.
- Ale dlaczego zabije? Za co? - szepnęła Iris, a w jej morskozielonych oczach zabłysnęły łzy.
- Ja uwolniłam swoją córkę, a ty jeńców. Gizie to wystarczy, by wydać najsurowszy wyrok.
- Więc co mam zrobić? - zapytała płaczliwie.
- Uciekaj szybko i nie wracaj! To jedyne wyjście.
- A co z tobą? Co z moją mamą, mam ją zostawić?
- Twoja matka może mieć przez ciebie spore kłopoty. Ja zostaję tutaj. Nie martw się, nie wydam cię, ale biegnij już! Inaczej Giza cię zabije!
,,Zabije..." - te słowo od kilku godzin nadal dźwięczało w jej uszach. Jak można być takim okrutnym?! Jeszcze dzień temu, gdyby ktoś opowiedział jej taką wersję wydarzeń, nie uwierzyłaby w ani jedno słowo. Dzisiaj otrzymała największą, a jednocześnie najsmutniejszą lekcję życia. Wiedziała, że nic nie będzie już takie jak wcześniej: nie jest już Gwiezdnoziemką, a jednym z wyrzutków, za którymi właśnie pobiegła. To docierało do niej powoli, stopniowo, a i tak było niepojęte.
![]() |
Wszystkie Lwioziemki, które przetrwały bitwę. |
wojowniczek, które szły na czele grupy) była przerażona: w rozpaczy nawoływały swoich bliskich, co chwilę jakaś lwica wykrzykiwała że muszą wrócić na Lwią Skałę, bo tam na pewno został ktoś żywy, podczas gdy reszta uświadamiała jej, że to niemożliwe. Jedyny samiec w grupie (wyglądający dla Iris jakoś znajomo...) szlochał w głos, od czasu do czasu wypowiadając tylko jedno słowo: ,,Kiara"...
Jakieś straszliwie chude, brudne i zapłakane lwiątko, którego płeć na pierwszy rzut oka trudno było określić wpadło pod łapy Iris.
- Widziałaś moją mamę? - zapytało lwiątko cienkim, dziewczęcym głosem. Jej wielkie oczy o ciemnoczerwonych tęczówkach spojrzały na Iris z nadzieją.
- Przykro mi, ale nie znam twojej mamy - odpowiedziała lwia nastolatka.
- Nduru! - zawołała jedna z dojrzałych lwic i podbiegła do małej, po czym podniosła ją zębami za luźną skórę na karku.
- Ciociu, kiedy przyjdzie moja mama?
Lwica zwlekała chwilę z odpowiedzią.
- Ona... już nigdy do ciebie nie przyjdzie.
Dłuższą chwilę zajęło Iris zrozumienie powagi tej sytuacji. To lwiątko właśnie dowiedziało się że jest sierotą, bo jej matka zginęła w bitwie... z jej narodem. Tak strasznie było jej za nich wszystkich wstyd! Bardzo by chciała, żeby to wszystko okazało się tylko koszmarnym snem, a ona zaraz się z niego obudzi w grocie pod Skałą Gwiazd, u boku swojej mamy, a potem pójdzie na polowanie, jak co dzień...
Ale to było niemożliwe. Musiała zmierzyć się z straszną rzeczywistością, iść dalej - choć nie wie po co i z kim. Nie miała pojęcia nawet, gdzie jest -to nie była już Lwia Ziemia.
~*~
Długo starała się odwieść Damu od pomysłu skierowania się właśnie tutaj. Nie chciała wracać do swojej ojczyzny już nigdy, bo to oznaczało spotkanie z przeszłością - bolesną i wstydliwą. Nie miała jednak wyjścia - tylko tutaj stado ma chociaż cień szansy na przetrwanie.
Wydawało się, że czas tu się zatrzymał - mimo upływu lat Zła Ziemia wyglądała dokładnie tak, jak przed laty. Może nie była już ,,Złą Ziemią", bo wszyscy, którzy byli tu źli już dawno pomarli, ale na pewno można byłoby ją nazwać ,,Ziemią Niczyją". Kiara i Kovu byli mądrymi władcami, ale w czasie swojego krótkiego, naznaczonego cierpieniem panowania nie zdołali rozwiązać wielu problemów, a status tej krainy był jednym z nich.
Ominęła wystający z ziemi korzeń - jedną z jej zabawek z dzieciństwa, kiedy spędzała czas na zabawach razem z Kovu i Nuką... Do jej oczu napłynęły łzy. Zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Nie, nie może płakać, nie teraz!
-Vitani, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - warknęła Damu.
Oczywiście, że już od kilku minut nie zwracała uwagi na jej monolog, była zajęta swoimi myślami i wspomnieniami.
- No, słucham cię, słucham. - odparła odruchowo, starając się uśmiechnąć.
- Więc powiedz, jakie jest twoje zdanie w tej sprawie?
- Yyy... nie wiem. Możesz powtórzyć?
- Mówiłam, że ktoś musi przejąć władzę nad stadem, jako że nasza królowa nie żyje.
- Przecież Kion jest królem! - zdziwiła się Vitani.
- Jasne... I myślisz, że Kion poprowadzi naród przez głód, suszę, prześladowania i chorobę? Przecież on z samym sobą ma problemy, więc nie poradzi sobie z problemami stada.
Vitani spojrzała na Kiona. Młody szedł prawie na samym końcu grupy i ledwie powłóczył łapami. Wcale nie przypominał dawnego Kiona - grzywę miał w nieładzie (a przecież dawniej tak bardzo dbał o jej wygląd), pomarańczowe oczy straciły swój dawny blask, a nieświadomie wyciągnięte pazury wskazywały na jego wielką frustrację i bezsilny gniew. Nieszczęścia i klęski, które poniósł w ciągu ostatnich tygodni bardzo go przytłaczały. Jeszcze szedł dalej, starał się być silnym, ale obawy o jego były całkowicie uzasadnione.
- Masz rację. On potrzebuje wsparcia. - powiedziała Vitani.
- Ty, pani, mogłabyś się tego podjąć. Kion nie nadaje się na króla.Królowa Złej Ziemi - na taki tytuł zasługujesz.
Córka Ziry przecząco pokręciła głową.
- Prawo Lwiej Ziemi mówi, że nie mogę być królową.
- Czasami można nagiąć trochę zasady...
- Nie, Damu. Znam cię praktycznie od zawsze, więc mogę się domyślać o co ci chodzi - jeżeli obwołam się królową, to ty będziesz bliżej tronu, prawda? Nie wolno mi jednak tego zrobić, nigdy i w żadnym wypadku. Musimy pamiętać, że na straży praw stoją Duchy Przodków. Jeżeli nie będziemy ich przestrzegać, odwrócą się od nas.
- Ty jeszcze wierzysz, że Oni mają nas w opiece? Po tym wszystkim?
- Tyle nam pozostało... - odpowiedziała Vitani. Obie lwice spojrzały na rozgwieżdżone niebo w zamyśleniu.
Po chwili cichych rozmyślań Damu postanowiła zmienić temat.
- Więc jesteśmy w punkcie wyjścia: mamy niepełnoletniego króla bez wykształcenia, doświadczenia i chęci, za to w stanie załamania nerwowego. Nasza przyszłość zapowiada się naprawdę wspaniale. - stwierdziła ironicznie.
- Niepełnoletniego, mówisz? To jest myśl!
- Ale o co ci chodzi?
- Słyszałaś o regencji? Jeżeli władca nie jest dorosły, ktoś może sprawować władzę za niego. Co prawda, Kionowi do dojrzałości brakuje kilku miesięcy, ale ten czas wystarczyłby mu na naukę rządzenia i uspokojenie się choć trochę po śmierci większości najbliższych mu osób.
- A więc pani chce...
- Zostać regentką tronu Lwiej Ziemi, oczywiście za zgodą stada... a raczej tego, co z niego zostało.
Dochodzili już do wielkiej termitiery - dawnego zamku królowej Ziry, który teraz miał się stać ich siedzibą. Vitani wzięła głęboki wdech i pewnym krokiem przekroczyła wejście.
Użyte bazy: Link Link
***
1. W poniedziałek zaliczyłam wpadkę - w wyniku mojego głupiego błędu niechcący opublikowałam niedokończonego posta z ,,dziurą" w środku. Do tego dopiero dzisiaj miałam możliwość to poprawić. Wszystkich bardzo za to przepraszam!
2. Nowy rozdział pojawił się z opóźnieniem, znowu. Zresztą nie jestem z niego zbyt zadowolona. Ostatnio jakoś nic mi nie wychodzi...
3. Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników!