poniedziałek, 18 maja 2015

10. Gniew i nadzieja

Giza natychmiast wstała, odpychając Tofautiego. Lew z żalem pomyślał, że może minąć sporo czasu, zanim znowu znajdzie moment, by mieć ją tylko dla siebie.
- Że co?! - zapytała w zdziwieniu. Przed chwilą Uzuri przerwała jej pocałunek, coś wrzeszcząc o jeńcach.
- Wszyscy uciekli! Lwioziemki, Kion, Ashera... - wyliczała Uzuri.
- Więc czemu tu jeszcze stoisz?! Gnać ich! - krzyknęła królowa i sama spróbowała pobiec.
- Giza, ty może tu zostań? - łagodnie zasugerował Tofauti, patrząc na jej nieudolne próby biegu na trzech łapach.
- Dam radę. - stwierdziła uparcie. Zaledwie kilka sekund później upadła.
- Możesz wypatrywać ich ze szczytu Lwiej Skały. - powiedział Tofauti, pomagając jej wstać. Ruda lwica przez chwilę zastanawiała się.
- Poradzisz sobie?
- Dla ciebie zawsze - zapewnił Tofauti.
- Więc tu zostanę. Tylko pamiętaj: Asherę chcę mieć żywą! Zemsta będzie smakować najlepiej, gdy sama ją zabiję. Reszty możesz pozbyć się na miejscu.
Tofauti skinął posłusznie głową, po czym donośnym głosem zawołał Gwiezdnoziemki. Drużyna ruszyła w pościg, wypatrując zbiegów. Giza w ślimaczym tempie wspięła się na Lwią Skałę i na miarę możliwości (była noc) obserwowała akcję.
~*~

Minęło kilka niezmiernie długich godzin, a drużyna pościgowa nadal nie wracała. Giza była zniecierpliwiona. W końcu usłyszała ich kroki, więc pokuśtykała do wejścia groty.
- Gdzie jest Ashera? - zapytała z niepokojem.
- Nie ma jej... ani Lwioziemców. Nie wiemy, gdzie są - wysapał Tofauti. Lwice również ciężko oddychały.
Giza ryknęła i w gniewie przeorała pazurami skałę, wywołując iskry.
- To niemożliwe! Nie szukaliście odpowiednio.
- Przeszliśmy całą Lwią Ziemię wzdłuż i wszerz! Nie ma ich tu - odpowiedział Tofauti.
- To trzeba było szukać poza Lwią Ziemią!
- Ale królowo, to niebezpieczne! Po co tyle uganiać się za jakimiś niedobitkami? Po za tym, nie wolno nam o tak wchodzić sobie na cudzy teren - powiedziała jedna z lwic.
- Nie ty decydujesz, co nam wolno, a co nie - warknęła Giza. - To król powinien pomyśleć, że skoro nie ma ich tu, to muszą być gdzie indziej.
- Ja chciałem ich jeszcze poszukać poza granicami, naprawdę! - bronił się Tofauti.
- Taak? To chodź ze mną na chwilkę. - szepnęła mu do ucha. Lew ociągał się, ale widząc że nie ma wyjścia, wyszedł z nią z jaskini. Tam lwica przycisnęła go do ściany łapą, odcinając mu drogę ucieczki.
- Mów, jak to było. Dlaczego ich nie znaleźliście? - pytała Giza, nadal nie wyswabadzając Tofautiego.
- Lwice nie chciały iść dalej.
- To trzeba było je zmusić! Jesteś królem czy nie?! - Giza wyciągnęła pazury, z całej siły wbijając je w pierś lwa.
- Au, to boli! Weź tą łapę, albo będę zmuszony ci oddać.
Lwica schowała pazury.
- Nie chciałam tego zrobić. Nadal jednak nie wiem, jak to możliwe, że poddani podejmują decyzję za króla!
- Wiesz, że niezależnie od tego, jak będę się starał i tak nie namówię ich do działania tak skutecznie, jak ty. Mówiłem im, że teraz jeszcze poszukamy jeńców na Dzikich Polach i Złej Ziemi, ale one nie chciały iść! Najpierw zbuntowało się tylko kilka lwic, potem za nimi poszła kolejna garstka, aż w końcu całe stado odwróciło się i pomaszerowało w kierunku Lwiej Skały, tak że ja musiałem za nimi gonić! Poniosłem totalną porażkę, wiem, ale nie możesz mnie za to obwiniać.
Giza spojrzała na niego z politowaniem.
- Biedaku, co ty byś bez mnie zrobił?
- Mniej więcej tyle, co ty beze mnie. - mruknął Tofauti sam do siebie. Na głos zaś powiedział:
- Więc co zamierzasz teraz zrobić? Wznowimy poszukiwania jutro?
- Może, ale najpierw powiedz mi, które lwice wszczęły bunt i z jakiego powodu nie chciały już dalej szukać uciekinierów.
-  Jako pierwsze zbuntowały się głównie członkinie rady Starszych: Jua, Saliti i spółka, ale skąd mam wiedzieć, dlaczego?! Pewnie ich łapy rozbolały od biegu, albo po prostu nie chciało się dalej odwalać roboty za darmo. Raczej nie kierowały się jakimiś wyższymi pobudkami.
- A ja myślę inaczej. Ktoś z tego stada celowo działa przeciwko nam. Bo zastanów się tylko: skoro Lwioziemcy byli dobrze związani, to jak możliwe, że tak nagle się uwolnili, i to wszyscy naraz?
- Rzeczywiście...
- Wracajmy do stada. Trzeba zrobić małe przesłuchanie.
~*~
- A więc, gdzie byliście w chwili ucieczki jeńców? - zapytała Giza. Gwiezdnoziemki stały w równym szeregu; królowa chodziła od jednej do drugiej, przypatrując się ich najdrobniejszym gestom. Zauważyła na przykład, że Uzuri trzęsą się łapy (co akurat było dość typowe), że Jua przełyka nerwowo ślinę i unika jej wzroku, a matka Iris rozgląda się z niepokojem... Nic nie mogło umknąć jej uwadze.
- Ja wtedy byłam przed jaskinią i odpoczywałam. - odważnie odpowiedziała Saliti.
- Czy reszta może ci to potwierdzić? - zapytała Giza.
Wszystkie lwice pokiwały głowami.
- Ja również byłam przed jaskinią. - powiedziała inna lwica. Stado ponownie potwierdziło tą informację.
- I ja też! - krzyknęła Uzuri.
W podobny sposób o swojej niewinności zapewniły wszystkie lwice. W końcu przyszła kolej na Juę.
- Ja też byłam w nimi - lwica posłała znaczące spojrzenie swoim współbratymkom, kręcąc przy tym głową. Lwice szybko zrozumiały ten znak i pokiwały głowami, lecz mimowolnie trochę niepewniej i wolniej niż wcześniej. Jedynie Uzuri odczytała to całkiem na opak.
- Ja nie pamiętam, czy ją widziałam, ale kręci głową, więc chyba jej nie było. - powiedziała złotofutra. Jua zgromiła ją wzrokiem.
- A więc gdzie byłaś? - zapytała Giza, uśmiechając się złośliwie.
- Zgłodniałam, więc poszłam na polowanie, został mi nawet kawałek zdobyczy - skłamała gładko. Uśmiech Gizy trochę przyblakł.
- Pokaż ją.
Jua przyniosła kawał mięsa, a mina królowej całkiem zrzedła.
- Oto i ona. Mogę już ją zjeść? - zapytała niecierpliwie jasnokremowa.
- Daj mi to mięso. - rozkazała Giza. Jua niepewnie podsunęła jej mięso. O co jej chodzi?!
Giza obejrzała je okiem znawcy, a następnie powąchała.
- Jeszcze dobre. - powiedziała powoli. - Ale niestety nie upolowane dzisiaj - dodała z tryumfalnym uśmiechem.
,,No to wpadłam" - pomyślała Jua.
- Mów, skąd ty wzięłaś to mięso?!
- Yyy, więc ja... ukradłam je. - wyznała Jua. Gwiezdnoziemki spojrzały na nią z niedowierzaniem. Jua złodziejką?!
- Komu je ukradłaś? - ciągnęła Giza.
No tak. Jakiemu drapieżnikowi mogłaby ukraść zdobycz na tej opustoszałej półpustyni?
- A więc... znalazłam je w takiej jamie, to znaczy bardziej legowisku, ktoś je tam zostawił, więc sobie wzięłam. - wydukała w końcu. Przypomniała sobie bowiem, że gdy szła na bitwę widziała na uboczu kryjówkę jakiegoś zwierzęcia, obok której stał dziwny znak z rysunkiem w kształcie łapy.
- Potrafisz w ogóle wskazać to miejsce? Radzę ci przyznać do kłamstwa od razu. Nie chce mi się o tej porze nigdzie wychodzić. - Giza była już pewna, że Jua zmyśliła to wszystko. Gdyby przesłuchanie odbywało się na osobności, prawdopodobnie w tej chwili podejrzana leżałaby już na ziemi z rozszarpanym gardłem. Trochę żałowała, że została z nią w jaskini.
- Pokażę tą jamę. - zapewniła starsza lwica. Czy ma coś do stracenia?
- Dobrze. - Giza uśmiechnęła się tajemniczo, a to właśnie sprawiło, że Jua przypomniała sobie o jeszcze jednej jej możliwości.
- Ale któraś z lwic... (może Saliti?) powinna pójść z nami. Cały przebieg tego, zresztą niesłusznego procesu powinien być jawny.
Saliti była przyjaciółką Juy, całkiem normalną, niemłodą już lwicą polującą niższej rangi. Po prostu obawiała się (zresztą słusznie), że Giza może ją zabić gdy będą na osobności.
Zielonooka westchnęła.
- I tak niewiele ci to da, ale muszę się zgodzić. Chodź, Saliti.
Wtedy Jua pomyślała, że przecież właścicielem tego legowiska wcale nie musi być drapieżnikiem! Jeżeli okaże się nim roślinożerca to... może się zacząć zastanawiać nad swoim ostatnim życzeniem.

~*~
Jasnokremowa prowadziła dwie lwice do wskazanego miejsca. W sercu cały czas powtarzała ,,Żeby to był drapieżnik, o Gwiazdy dopomóżcie, żeby to był drapieżnik...". Im bliżej była celu, tym bardziej panikowała.
,,Zginę też za to, czego nie zrobiłam" - pomyślała z żalem, na chwilę przerywając swoje modły. Oczywiście, uwolniła Asherę, ale nie Lwioziemców! Powodów było kilka: po pierwsze, nie żywiła jakiejś szczególnej sympatii do tego narodu; po drugie, wcale nie chciała ginąć za lwice, których nawet nie zna! Wiedziała, kto to zrobił, ale obiecała sobie, że zachowa honor, nie powie.
Tymczasem trzy lwice docierały już do oznaczonej jamy.
- Poczekajcie tutaj, zobaczę czy zastaliśmy właściciela. - rzekła Jua, starając się zapanować nad drżącym głosem.
- Nic z tego, idę z tobą. Przecież nie masz nic do ukrycia, prawda? - odparła Giza. Stojący obok znak tak zaintrygował Saliti, że przestała zwracać uwagę na swoją przyjaciółkę. Gdyby lwica znała pismo obrazkowe, używane przez szamanów, odczytałaby że namalowana na znaku łapa i drobne obrazki pod nią oznaczają: ,,Siedziba Lwiego Strażnika. Nieupoważnionym wstęp wzbroniony". Ale nie znała.
Jua jak tylko mogła opóźniała chwilę prawdy, zagadywała królową, zastawiała drogę. Wtedy z jamy dobiegł jakiś szmer. Jasnokremowa wstrzymała oddech. Po chwili z legowiska wyszedł... gepard (a dokładniej niebieskooka, ciężarna gepardzica królewska). Kotka spojrzała na trzy obce lwice stojące na jej prywatnym terenie z wściekłością - nie chciała teraz z nikim się spotykać. Szybko jednak uświadomiła sobie, że to one mają przewagę, więc uciekła, krzycząc: ,,Kion, gdzie jesteś?!" .
- Ty nie kłamałaś! - powiedziała Giza do Juy, sama nie dowierzając tym słowom. Nigdy nie wątpiła w swoje umiejętności analityczne i zdrowy, lwi rozsądek, a właśnie one dzisiaj wprowadziły ją w błąd! Przecież wszystko wskazywało, że Jua kłamie, a tu okazało się że ta gepardzica rzeczywiście musiała zostać przez nią okradziona, dlatego była wściekła i przestraszona, gdy je zobaczyła.
Jua nie mogła uwierzyć, jak wielkiego miała farta. Wszystko poszło wręcz idealnie, nie dość że Giza nie udowodniła jej winy, to jeszcze uznała jej wytłumaczenia za prawdziwe! Dzisiaj chyba nakłamała więcej, niż w ciągu całego ostatniego miesiąca - nie czuła się z tym dobrze, ale przecież działała w obronie życia, swojego i swojej córki.
,,Chyba Gwiazdy rzeczywiście mają mnie w opiece" - pomyślała. ,,Od dwóch minut żyję na kredyt, może z tej okazji pora na jakąś zmianę?".

 ~*~
Bezdenna rozpacz - to uczucie panowało w sercach Lwioziemców. Co prawda, udało im się uciec, byli już poza granicami swojej ojczyzny, ale co to znaczyło przy ogromie tragedii, jaka ich spotkała? Przecież większość stada leżała martwa w jaskinii, a uciec udało się tylko siedmiu dorosłym lwicom, jednemu lwiątku i Kionowi. Oprócz nich, w grupie uciekinierów była jeszcze jedna zagubiona istota - Iris. Tak, to właśnie ona ich uwolniła i zupełnie wbrew własnej woli trafiła do stada ,,niedobitków". To wszystko stało się tak nagle, zaledwie kilka godzin temu...

Gdy Iris ochłonęła już trochę po szoku, spowodowanym odkryciem prawdy o ,,misji" Gizy, postanowiła jeszcze raz na spokojnie zbadać tą sytuację, zwłaszcza że wszystkie Gwiezdnoziemki wyszły już z groty. Pokonując obrzydzenie, przeszła między ciałami ofiar bitwy i odkryła, że w kacie jaskini leżą związane, żywe lwy. Kierowana współczuciem, szybko przecięła więzy, aby ci mogli uciec, po czym wyszła z jaskini tylnym wyjściem. Wtedy zobaczyła Juę, która widocznie wyszła z groty kilka chwil przed nią. Jasnokremowa stąpała powoli i ostrożnie na palcach, niosąc w pysku spory kawał mięsa. Gdy usłyszała kroki Iris, odwróciła się.
- Iris! - szepnęła Jua, upuszczając mięso. Spojrzała na uciekające stado. - Coś ty zrobiła?
- Co wy zrobiliście!? - krzyknęła młoda lwica. - Jakim prawem zaatakowaliście to biedne, niewinne stado?!
- Dziecko, błagam cię, ciszej! Przecież jeżeli Giza się dowie... zabije nas obie. - stwierdziła z przerażeniem.
- Ale dlaczego zabije? Za co? - szepnęła Iris, a w jej morskozielonych oczach zabłysnęły łzy.
- Ja uwolniłam swoją córkę, a ty jeńców. Gizie to wystarczy, by wydać najsurowszy wyrok.
- Więc co mam zrobić? - zapytała płaczliwie.
- Uciekaj szybko i nie wracaj! To jedyne wyjście.
- A co z tobą? Co z moją mamą, mam ją zostawić?
- Twoja matka może mieć przez ciebie spore kłopoty. Ja zostaję tutaj. Nie martw się, nie wydam cię, ale biegnij już! Inaczej Giza cię zabije!

,,Zabije..." - te słowo od kilku godzin nadal dźwięczało w jej uszach. Jak można być takim okrutnym?! Jeszcze dzień temu, gdyby ktoś opowiedział jej taką wersję wydarzeń, nie uwierzyłaby w ani jedno słowo. Dzisiaj otrzymała największą, a jednocześnie najsmutniejszą lekcję życia. Wiedziała, że nic nie będzie już takie jak wcześniej: nie jest już Gwiezdnoziemką, a jednym z wyrzutków, za którymi właśnie pobiegła. To docierało do niej powoli, stopniowo, a i tak było niepojęte.
Wszystkie Lwioziemki, które przetrwały bitwę. 
Zresztą chaos panował nie tylko w jej głowie. Większość Lwioziemek (z wyjątkiem dwóch
wojowniczek, które szły na czele grupy) była przerażona: w rozpaczy nawoływały swoich bliskich, co chwilę jakaś lwica wykrzykiwała że muszą wrócić na Lwią Skałę, bo tam na pewno został ktoś żywy, podczas gdy reszta uświadamiała jej, że to niemożliwe. Jedyny samiec w grupie (wyglądający dla Iris jakoś znajomo...) szlochał w głos, od czasu do czasu wypowiadając tylko jedno słowo: ,,Kiara"...
Jakieś straszliwie chude, brudne i zapłakane lwiątko, którego płeć na pierwszy rzut oka trudno było określić wpadło pod łapy Iris.
- Widziałaś moją mamę? - zapytało lwiątko cienkim, dziewczęcym głosem. Jej wielkie oczy o ciemnoczerwonych tęczówkach spojrzały na Iris z nadzieją.
- Przykro mi, ale nie znam twojej mamy - odpowiedziała lwia nastolatka.
- Nduru! - zawołała jedna z dojrzałych lwic i podbiegła do małej, po czym podniosła ją zębami za luźną skórę na karku.
- Ciociu, kiedy przyjdzie moja mama?
Lwica zwlekała chwilę z odpowiedzią.
- Ona... już nigdy do ciebie nie przyjdzie.
Dłuższą chwilę zajęło Iris zrozumienie powagi tej sytuacji. To lwiątko właśnie dowiedziało się że jest sierotą, bo jej matka zginęła w bitwie... z jej narodem. Tak strasznie było jej za nich wszystkich wstyd! Bardzo by chciała, żeby to wszystko okazało się tylko koszmarnym snem, a ona zaraz się z niego obudzi w grocie pod Skałą Gwiazd, u boku swojej mamy, a potem pójdzie na polowanie, jak co dzień...
Ale to było niemożliwe. Musiała zmierzyć się z straszną rzeczywistością, iść dalej - choć nie wie po co i z kim. Nie miała pojęcia nawet, gdzie jest -to nie była już Lwia Ziemia.

 ~*~
Za to Vitani wiedziała doskonale, co to za miejsce.
Długo starała się odwieść Damu od pomysłu skierowania się właśnie tutaj. Nie chciała wracać do swojej ojczyzny już nigdy, bo to oznaczało spotkanie z przeszłością - bolesną i wstydliwą. Nie miała jednak wyjścia - tylko tutaj stado ma chociaż cień szansy na przetrwanie.
Wydawało się, że czas tu się zatrzymał - mimo upływu lat Zła Ziemia wyglądała dokładnie tak, jak przed laty. Może nie była już ,,Złą Ziemią", bo wszyscy, którzy byli tu źli już dawno pomarli, ale na pewno można byłoby ją nazwać ,,Ziemią Niczyją". Kiara i Kovu byli mądrymi władcami, ale w czasie swojego krótkiego, naznaczonego cierpieniem panowania nie zdołali rozwiązać wielu problemów, a status tej krainy był jednym z nich.
Ominęła wystający z ziemi korzeń - jedną z jej zabawek z dzieciństwa, kiedy spędzała czas na zabawach razem z Kovu i Nuką... Do jej oczu napłynęły łzy. Zagryzła wargi i odwróciła wzrok. Nie, nie może płakać, nie teraz!
-Vitani, czy ty mnie w ogóle słuchasz? - warknęła Damu.
Oczywiście, że już od kilku minut nie zwracała uwagi na jej monolog, była zajęta swoimi myślami i wspomnieniami.
- No, słucham cię, słucham. - odparła odruchowo, starając się uśmiechnąć.
- Więc powiedz, jakie jest twoje zdanie w tej sprawie?
- Yyy... nie wiem. Możesz powtórzyć?
- Mówiłam, że ktoś musi przejąć władzę nad stadem, jako że nasza królowa nie żyje.
- Przecież Kion jest królem! - zdziwiła się Vitani.
- Jasne... I myślisz, że Kion poprowadzi naród przez głód, suszę, prześladowania i chorobę? Przecież on z samym sobą ma problemy, więc nie poradzi sobie z problemami stada.
Vitani spojrzała na Kiona. Młody szedł prawie na samym końcu grupy i ledwie powłóczył łapami. Wcale nie przypominał dawnego Kiona - grzywę miał w nieładzie (a przecież dawniej tak bardzo dbał o jej wygląd), pomarańczowe oczy straciły swój dawny blask, a nieświadomie wyciągnięte pazury wskazywały na jego wielką frustrację i bezsilny gniew. Nieszczęścia i klęski, które poniósł w ciągu ostatnich tygodni bardzo go przytłaczały. Jeszcze szedł dalej, starał się być silnym, ale obawy o jego były całkowicie uzasadnione.
- Masz rację. On potrzebuje wsparcia. - powiedziała Vitani.
- Ty, pani, mogłabyś się tego podjąć. Kion nie nadaje się na króla.Królowa Złej Ziemi - na taki tytuł zasługujesz.
Córka Ziry przecząco pokręciła głową.
- Prawo Lwiej Ziemi mówi, że nie mogę być królową.
- Czasami można nagiąć trochę zasady...
- Nie, Damu. Znam cię praktycznie od zawsze, więc mogę się domyślać o co ci chodzi - jeżeli obwołam się królową, to ty będziesz bliżej tronu, prawda? Nie wolno mi jednak tego zrobić, nigdy i w żadnym wypadku. Musimy pamiętać, że na straży praw stoją Duchy Przodków. Jeżeli nie będziemy ich przestrzegać, odwrócą się od nas.
- Ty jeszcze wierzysz, że Oni mają nas w opiece? Po tym wszystkim?
- Tyle nam pozostało... - odpowiedziała Vitani. Obie lwice spojrzały na rozgwieżdżone niebo w zamyśleniu.
Po chwili cichych rozmyślań Damu postanowiła zmienić temat.
- Więc jesteśmy w punkcie wyjścia: mamy niepełnoletniego króla bez wykształcenia, doświadczenia i chęci, za to w stanie załamania nerwowego. Nasza przyszłość zapowiada się naprawdę wspaniale. - stwierdziła ironicznie.
- Niepełnoletniego, mówisz? To jest myśl!
- Ale o co ci chodzi?
- Słyszałaś o regencji? Jeżeli władca nie jest dorosły, ktoś może sprawować władzę za niego. Co prawda, Kionowi do dojrzałości brakuje kilku miesięcy, ale ten czas wystarczyłby mu na naukę rządzenia i uspokojenie się choć trochę po śmierci większości najbliższych mu osób.
- A więc pani chce...
- Zostać regentką tronu Lwiej Ziemi, oczywiście za zgodą stada... a raczej tego, co z niego zostało.
Dochodzili już do wielkiej termitiery - dawnego zamku królowej Ziry, który teraz miał się stać ich siedzibą. Vitani wzięła głęboki wdech i pewnym krokiem przekroczyła wejście.
Użyte bazy: Link Link
***
1. W poniedziałek zaliczyłam wpadkę - w wyniku mojego głupiego błędu niechcący opublikowałam niedokończonego posta z ,,dziurą" w środku. Do tego dopiero dzisiaj miałam możliwość to poprawić. Wszystkich bardzo za to przepraszam!
2. Nowy rozdział pojawił się z opóźnieniem, znowu. Zresztą nie jestem z niego zbyt zadowolona. Ostatnio jakoś nic mi nie wychodzi...
3. Pozdrawiam serdecznie wszystkich czytelników!

sobota, 4 kwietnia 2015

9. Niepojęte


- Ej, dziewczyny! Gdzie jesteście? - nawoływała Iris już od dłuższego czasu. Oddaliła się od stada tylko na chwilkę, zaciekawiona pewnym nieznanym, długonogim gatunkiem gryzonia. Miała bardzo silny instynkt łowcy, więc zaczęła się do niego podkradać. Niestety, stworzonko wyłapało swoimi wielkimi uszami dźwięk zbliżającej się drapieżniczki i zaczęło uciekać, a Iris oczywiście musiała za nim pobiec.
I w ten właśnie sposób się zgubiła. Oczywiście gryzoń okazał się szybszy, bo potrafił skakać, a Iris została sama w nieznanym miejscu na Dzikich Polach. Zeszła z szlaku wydeptanego przez jej stado, Stado Gwiezdnej Ziemi i znajduje się na zupełnie obcym terenie, z dala od domu, a lwice nie odpowiadają na nawoływanie.
- No super. - powiedziała Iris i odgarnęła łapą grzywkę, która zasłoniła jej oczy. Nie była ani dorosłym, ani dzieckiem. Miała długie łapy i była prawie tak wysoka jak jej mama, ale jej pyszczek był jeszcze całkiem dziecięcy. Również jej zachowanie czasami było niezbyt dojrzałe i przemyślane (np. ten sposób zgubienia się dzisiaj), choć potrafiła być odpowiedzialna, w końcu była łowczynią - a to przecież całkiem poważne zajęcie i praca na pełny etat.
Chodziła jeszcze przez chwilę, wypatrując chociaż śladu obecności jej stada, a potem postanowiła poszukać drogi samemu. Wiedziała, że celem ich podróży jest Lwia Ziemia, i podsłuchała jak król mówił, że trzeba kierować się na zachód. Była optymistką, więc uważała że w ten sposób na pewno szybko dojdzie do celu. Tylko... gdzie jest zachód?
- Która to może być pora dnia? W południe chyba był postój, a trochę czasu od tego minęło, więc teraz będzie wieczór. Czyli muszę iść za słońcem! - wywnioskowała Iris.
Pomyliła się tylko trochę, lecz znacząco. Tak naprawdę było dopiero popołudnie, około godziny 16:00.
Gdy szła za słońcem już dłuższy czas, a krajobraz wcale się nie zmieniał, Iris postanowiła zrobić sobie przerwę. Zauważyła, że na uboczu, pod jedynym w okolicy drzewem jest źródełko, a jej akurat zachciało się pić. Ucieszyła się, że ma takiego farta i natychmiast zaczęła pić. Woda źródlana smakowała wybornie, dużo lepiej niż ta z wodopoju w jej ojczyznie, więc Iris wypiła dużo więcej, niż pragnęła, ,,tak na zapas" a potem położyła się pod drzewem, żeby odpocząć.
Nagle, usłyszała jakiś hałas blisko niej. Przestraszona, wstała i rozejrzała się dookoła. Nikogo nie zobaczyła.
- A któż to jeszcze przybył w moje strony? - powiedział nieznany głos. Iris spojrzała w górę i ujrzała... lwicę na drzewie. Przetarła oczy ze zdziwienia.
- Jestem Iris. A pani siedziała na tym drzewie cały czas?
- No, może nie cały czas, ale od chwili kiedy przyszłaś, to tak. Drzemałam sobie.
- Yyy... Aha.
- Czemu tak dziwnie na mnie patrzysz? Tutaj spanie na drzewie jest zdecydowanie mądrzejsze niż spanie na gołej ziemi, do tego cudzej. Jak ty się w ogóle tu uchowałaś?
- Nie jestem stąd, ale z Gwiezdnej Ziemi, zgubiłam się.
- A, no to miałaś prawo się dziwić. Tam chyba nikt nie łazi po drzewach, co?
- No, lwy to nie. Czy ta ziemia należy do pani?
- W pewnym uproszczeniu tak, ale ,,pani"? Nie lubię takich oficjalnych zwrotów. Mów do mnie Taji.
- Dobrze. Poszukuję Lwiej Ziemi, ale chyba trochę pomyliły mi się kierunki. Wiesz może, w którą to stronę?
- Już druga osoba dzisiaj mnie o to pyta. Chyba zostanę przewodnikiem turystycznym, zbiłabym na tym spory majątek. A tak w ogóle: na Lwią Ziemię to w tamtą stronę, cały czas prosto, aż do granicy.
- Dziękuję! - krzyknęła Iris i pobiegła. Może jeszcze zdąży na tą akcję ,,pomocy Lwioziemcom"?
~*~
Iris przeszła przez granicę. Chyba udało się - to musi być Lwia Ziemia. Przed jej oczami rozciągała się szeroka panorama tej krainy. Szczerze mówiąc, nie wyglądała ona za ciekawie - wszędzie tylko pola trawy (do tego suchej i żółtej), od czasu do czasu przecięte wąwozem wyschniętej rzeki. Ale jeden element przykuł jej uwagę: ta monumentalna skała o ostrym zarysie wyglądała trochę... znajomo? Iris wydawało się, że już kiedyś ją widziała. Tylko kiedy?
- Déjà vu. - pomyślała z niemałym zdziwieniem.
Podeszła bliżej do tego znajomego, a jednocześnie obcego obiektu, a wtedy w jej nozdrza uderzył mocny, oszałamiający zapach krwi, ale nie żadnego ze zwierząt łownych, na której zapach łowczyni była przecież wyczulona. To była lwia krew. Iris wzdrygnęła się, ale postanowiła podejść jeszcze bliżej. Dostrzegła, że u podstawy skały znajduje się wejście do jaskini i to z niego wydobywa się złowieszcza woń, a że była bardzo odważną lwicą, postanowiła zobaczyć co tam się stało. Schowała się za ścianą obok wejścia i powoli obróciła głowę, by zobaczyć co się dzieje w środku. To, co tam ujrzała prawdopodobnie na zawsze wryło się w jej pamięć. Kilkanaście martwych lwic, leżących w kałużach własnej krwi oraz skrępowane i często zmasakrowane ciała dziewięciu jeńców stanowiły straszny widok. Lwice z jej stada wyszły z groty, aby się umyć - były brudne i spocone, a na ich łapach i pyskach była krew. Giza natomiast siedziała na szczycie Lwiej Skały.
Początkowo Iris nie mogła zrozumieć, co się stało. Przecież królowa mówiła, że chce pomóc Lwioziemcom, złączyć oba stada w jedno! Dlaczego więc jej współbratymki walczyły z nimi, a Giza zajęła miejsce dla ich królowej? To wszystko jest takie nowe, niepojęte, okrutne. Giza okłamała ją, okłamała wszystkich! Miała pomagać, a nie mordować!
Iris nie mogła na to dłużej patrzeć. Wstała z tego miejsca, ale nie wiedziała co z sobą dalej zrobić. Po chwili odkryła, że w tylnej, północnej ścianie jest wnęka. Schowała się w niej i zaczęła cicho płakać.
~*~
Jua zastanawiała się. Jej wszystkie współtowarzyszki wyszły z groty, by trochę odetchnąć - ona została. coś nie pozwalało jej zostawić tutaj swojej córki, nawet jeżeli ta była w jej mniemaniu zdrajczynią. Nie wiedząc sama dlaczego, poczuła że musi jej pomóc. Odsunęła odrobinę kamień i wślizgnęła się do środka ,,więzienia". Ashera leżała na ziemi nieprzytomna i szczerze mówiąc, wyglądała okropnie - jej sierść lepiła się od bitewnego brudu, czyli połączenia potu, kurzu i ziemi, a głębokiej rany na grzebiecie cały czas wypływała świeża krew. Jua zamarła, myśląc że jej córka już nie żyje, jednak po chwili usłyszała jej nierówny oddech.Wtedy ogarnął ją strach przed konsekwencjami tego, co właśnie czyni. Jeśli jej pomoże, poważnie narazi się królowej, może nawet zostać zabita. Była tchórzem, to prawda. Tak już się urodziła.
Gdy już miała uciec z tego miejsca, spojrzała jeszcze raz na swoją córkę i zrozumiała, że jeśli jej nie pomoże, ona zginie - sama lub z łap Giza, a wtedy to ona sama będzie winna śmierci własnego dziecka, bo nie udzieliła jej pomocy. Już jest częściowo winna temu, co się stało. Widać nie wychowała jej odpowiednio, więc wyrosła na takiego odmieńca, desperatkę, szaleńca. Nigdy nie zżyła się zbytnio z tą buntowniczą, młodą lwicą - obie mijały się w biegu, zajęte swoimi sprawami. Pomimo obustronnego braku zrozumienia, Jua kochała swoją córkę, miłością może nieidealną, wypaczoną, ale jednak kochała. I nie mogła pozwolić na bezsensowną śmierć lwicy, która dopiero weszła w dorosłe życie.
Podeszła do piaskowego ciała i możliwie delikatnie przecięła zębami (i tak zniszczone) powrozy, po czym zaczęła je zdejmować, wyjmując ich fragmenty z ran i skaleczeń. Nie miała w tym żadnej wprawy, więc nie pomyślała, że sprowadza tym na nią jeszcze większy ból. Tak wielki, że Ashera jęknęła i otworzyła oczy.
- Gdzie Giza? - szepnęła brązowooka. Te słowa poirytowały Juę, bo jej córka zamiast dziękować za odważny ratunek, chce kontynuować walkę!
- Giza wygrała pojedynek i została królową Lwiej Ziemi. Lwioziemcy, którzy jeszcze pozostali przy życiu oraz Ty zostaliście złapani jako jeńcy, a królowa postanowiła was ,,unieszkodliwić" już jutro. Na razie nie wiemy, na czym będzie to polegało, ale raczej nie będzie przyjemnie. - zdała raport Jua, świadomie przybijając psychicznie swoją córkę.
- Nie... To nie tak miało być!
- Nie byłoby, gdybyś nie zaatakowała swojej królowej. Nie gryzie się ręki, która cię żywi! I po co ci to było? Twoje rany i uwięzienie wynikają wyłącznie z twojej winy! Ja wiedziałam, przeczuwałam że możesz popełnić jakąś głupotę, więc wyprosiłam Saliti i Waris, żeby cię przytrzymałam. Zrobiłam to, żeby cię chronić, a Ty? Odrzuciłaś je z całej siły, tak że uderzyły o ścianę. Waris została tym ogłuszona, chwilę potem zabiła ją Złoziemka, a Saliti jest ranna - i to też jest twoja wina! Myślałam, że to już koniec, że już nic gorszego nie możesz zrobić, ą jednak. Zaatakowałaś Gizę - czy zdajesz sobie sprawę, co to oznaczało? Chciałaś obalić prawowitą królową prawem pięści! Zawsze byłaś głupim dzieckiem, ale to już... 
,,Głupim dzieckiem!" To zabolało. Ashera pomyślała, że jej własna matka zawsze uważała ją za śmiecia! Zawsze. Tak, to prawda: Jua zawsze miała coś ważniejszego do załatwienia, niż zajmowanie się ,,głupim" dzieckiem. Ciągle chciała być tylko coraz bliżej tronu, wspinała się wyżej i wyżej... kosztem własnej rodziny. Właściwie to Ashera jest i była sierotą - ojca nie znała, a matka jej nie kochała.
Obiektywna prawda była inna, ale w tej chwili żadna z nich o tym nie pamiętała.

Jua spojrzała na Asherę. Oto ta, którą sama zajmowała się od urodzenia, której zapewniła wysoką pozycję w stadzie, dla której przepracowała ciężko całe życie - odrzuciła to wszystko w imię... No właśnie czego? Tego Jua nie mogła pojąć. Ona dała jej tyle od siebie, zapewniła jej spokojną przyszłość nawet w tak niepewnych czasach, a ta nagle postawiła odejść sobie ze stada, bo miała takie widzimisię. Nawet wtedy Jua zagrodziła jej drogę, próbowała zniechęcić do tego pomysłu. Nie poskutkowało. Jeszcze dzisiaj dała jej szansę, ale oczywiście jej córka musiała znów pokazać, na co ją stać. Kogo ona wychowała?
- Giza nie jest m o j ą królową, a jej postępowanie jest dalekie od sprawiedliwego. To, co zrobiłam, było nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich, żeby was chronić! Dlaczego ty niczego nie dostrzegasz i nie rozumiesz? Jesteś ślepa, a przynajmniej zaślepiona. - odpowiedziała w końcu Ashera słabym głosem. Jua już nic nie powiedziała. Odwróciła się na pięcie i skierowała się do wyjścia.
- Więc zostawisz mnie tutaj, by Giza mnie zabiła? Wiem, że to zrobi.
Jua po raz kolejny pomyślała, że nawet teraz nie może skazać na śmierć swojej córki. Powiedziała więc zimnym tonem:
- Porozmawiam z królową, aby cię ułaskawiła. Niczego jednak nie mogę ci obiecać. 
Po czym wyszła.
~*~
Giza leżała na szczycie Lwiej Skały, z jedną łapą bezwładnie zwieszoną z krawędzi i wpatrywała się w horyzont. Jua zastanowiła się, czy może tam wejść, na miejsce zarezerwowane dla władców, nie obrażając godności królowej. Sprawa była jednak ważna, więc postanowiła zaryzykować.
- Witaj, wielka królowo Lwiej Ziemi. - już w powitaniu Jua spróbowała przypodobać się Gizie, licząc że tym trochę ją zmiękczy.
- Witaj. - odparła ruda lwica, nadal patrząc na bezkresne połacia traw, oblane promieniami zachodzącego słońca. - Masz coś ciekawego do powiedzenia? Chętnie posłucham.
- Twoja misja powiodła się. Piękne te królestwo i wielkie... Rządzisz żelazną ręką i jak na razie przynosi ci to wielkie korzyści, ale też i rany.
- Królowa musi być surowa. Inaczej nie jest królową.
- Prawda, ale teraz, gdy jesteś na tak ważnej pozycji, właściwie już sławna, to powinnaś zadbać o swój wizerunek. Poparcie poddanych jest bardzo ważne.
- No, zaczynasz mówić konkretnie. Kontynuuj.
- Władza bez autorytetu jest tylko iluzją, a bardzo łatwo go stracić. Wystarczy jedna niewłaściwa decyzja.
- Ach, to po to tu przyszłaś! Sprytnie kombinujesz, przyznam szczerze. Szkoda, że ten spryt nie jest dziedziczny, prawda?
- O czym mówisz?
- Nie udawaj, już wiem o co chcesz prosić. Twoja córka przekroczyła wszelkie granice, atakując mnie. Spotka ją słuszna kara - zginie podczas pokazowego procesu jako zdrajczyni, ku przestrodze innych.
- Proszę... Jaką różnicą jest dla ciebie czy ją wygnasz, czy zabijesz? Jeżeli okażesz łaskę, lwice będą patrzeć na ciebie przychylniej. Skaż ją na banicję, możesz nawet wykląć, tylko błagam, nie zabijaj jej!
- Przestań. Ona prawie mnie zabiła, nie zasługuje na żadną łaskę. A tak w ogóle, mówisz że lwice patrzą na mnie nieprzychylnie? W takim razie jutro z samego rana odbędzie się prawdziwe widowisko. Myślałam, żeby zorganizować takie jakby igrzyska, na wzór starożytnych. No wiesz, tortury, walki, oczywiście z twoją córką w roli głównej. To by dopiero zwiększyło mój prestiż.
- Jesteś bestią!!! - głos Juy wyrażał wściekłość, żal, ale i wielkie zaskoczenie.
- Może... Ale ty zdecydowanie na za dużo sobie pozwalasz! Jak śmiesz podnosić na mnie głos? Myślisz, że skoro jesteś lwicą beta, to już wszystko ci wolno? A może tak jak twoja córunia, chcesz się zbuntować? Lepiej uważaj, co mówisz i czynisz - to, że prawo zabrania pozbywać się lwic o twoim wieku i doświadczeniu, nie znaczy że pewnego dnia, kiedy przekroczysz pewną granicę możesz... zapaść się pod ziemię, że tak powiem. Zniknąć na zawsze w niewyjaśnionych okolicznościach, bez żadnych świadków.
- Nie zrobiłabyś tego! Jesteś królową, powinnaś dbać o swoich poddanych, a nie zabijać ich!
- Tak sądzisz? - Giza wysunęła czarne pazury zdrowej łapy, szykując się do ataku i zaczęła podchodzić do jasnokremowej.
- Nie, ja tylko... - tylne łapy Juy znalazły się niebezpiecznie blisko krawędzi skały. Nawet z złamaną łapą, Giza nadal była silniejsza od starej, zmęczonej lwicy. Na jej korzyść był też fakt, że Jua nie spodziewała się ataku.
Na szczęście wtedy stara lwica zauważyła, że na skałę wspina się Tofauti. Giza natychmiast schowała szpony i powiedziała tylko:
- Zejdź mi z oczu.
- Tak, pani. - szepnęła Jua i pokornie zeszła ze skały.
~*~
Natychmiast skierowała się do miejsca, gdzie była więziona Ashera, starając się zostać niezauważoną przez nikogo. Zrozumiała, że jej córka miała trochę racji - Giza nie jest normalną lwicą i wymordowałaby nie tylko zdrajców, ale też i wszystkich, którzy są jej nie na rękę, gdyby tylko dostała na to szansę. Jua ponownie odsunęła głaz u wejścia do ,,celi".
- Miałaś rację, Giza jest nieobliczalna! Musisz stąd uciekać, teraz!
Ashera z trudem podniosła dwie przednie łapy, ale nie udało jej się stanąć na tylnych. Upadła.
- Spójrz na mnie: nie dam rady sama wstać.
- Musisz dać! Chcesz żyć czy nie? Wstawaj!
Z pomocą matki Ashera stanęła chwiejnie na czterech i popchnięta przez nią, zaczęła biec na oślep, mobilizując wszystkie swoje siły. Wybiegła z groty i popędziła w przypadkowym kierunku. Wszystkie mięśnie ją bolały, krew i pot spływały jej po pysku, tak że zaczęła się nimi krztusić, ale musiała uciekać, aby żyć. Byle dalej.
Jua ze smutkiem patrzyła przez chwilę na oddalającą się słabą lwicę. Widzi ją pewnie po raz ostatni. Jeżeli uda jej się znaleźć nowy dom, już nigdy tu nie powróci, ą jeśli nie znajdzie schronienia przed nadejściem zabójczych upałów, też już nie wróci... Słońce z łatwością zabije osłabioną przez rany i zmęczenie lwicę, a wcześniej może zostać zaatakowana przez drapieżniki, umrzeć z wykrawienia, zachorować na tą samą chorobę co Lwioziemcy... Jednak nie pobiegnie za nią, bo to oznaczałoby rozstanie się na zawsze z domem, przyjaciółkami, wszystkim czego się dorobiła. Najbardziej przerażała ją wizja spędzenia starości w biedzie i samotności, z dala od ojczyzny, a to właśnie może ją spotkać, gdyby zdecydowała się odejść. Jej córka musi sama sobie poradzić,ponieważ jest silna. Po za tym w czym mogłaby jej pomóc jeszcze stara matka? Nie obroni jej, ą będzie tylko dodatkowym ciężarem.
Niebezpieczeństwo śmierci podczas ucieczki jest ogromne, ale i tak było to lepsze wyjście, niż pozwolić Gizie, by ją zabiła. Teraz ma przynajmniej jakaś nadzieję na przeżycie, wszystko zależy od niej i jej szczęścia. Jeżeli nawet zginie w drodze, Jua już nie będzie obwiniać się za jej śmierć.
Po chwili Jua spostrzegła, że teraz nad nią również wisi wielkie niebezpieczeństwo. Przecież jeżeli któraś z lwic zobaczy ją w tym miejscu i zauważy brak Ashery, ona zostanie osądzona przez Gizę i sama zginie jako zdrajczyni. Przerażało ją to, ale spróbowała zachować zimną krew. Musi znaleźć alibi.
Rozejrzała się po jaskini i zauważyła, że z kacie groty jest schowane trochę padliny jeszcze nadającej się do jedzenia, prawdopodobnie były to zapasy Lwioziemek na ,,czarną godzinę". Jeśli weźmie ją (w myśl zasady ,,znalezione nie kradzione") i wyjdzie tylnym wyjściem - tym wychodzącym w stronę Białej Pustyni, a potem pójdzie okrężną drogą i pokaże się lwicom, które odpoczywają przed jaskinią z zdobyczą w zębach, będzie miała wymówkę: w czasie zniknięcia Ashery poszła na polowanie, czyli nie mogła jej uwolnić.
Jak postanowiła, tak też zrobiła.
~*~
- Co to było? - zapytał Tofauti i siadł obok Gizy.
- Stara Jua chciała, żebym ułaskawiła jej córkę. Była zbyt zuchwała, więc musiałam ją trochę nastraszyć.
- Aha. A co my właściwie zrobimy z tą Asherą?
- Zaatakowała mnie, więc spotka ją wymiar sprawiedliwości i surowa kara. Chciałabym zorganizować takie jakby igrzyska, podobne do tych starożytnych. Zdrajczyni będzie ukarana, a my będziemy się dobrze bawić.
- Dobry pomysł (zresztą wszystkie twoje pomysły są dobre). A tak w ogóle to gdzie jest Jua? Może próbować uwolnić Asherę na własną rękę, w końcu jest jej matką.
- Jua? W życiu! Ona jest tchórzem, nigdy nie próbowałaby zrobić czegoś, za co grozi kara. Po za tym Ashera jest porządnie związana i zamknięta, nie ma możliwości żeby uciekła.
- Skoro tak mówisz... Ale tutaj ładnie.
- Prawda? Teraz to może nie jest to najlepsze miejsce do życia, ale gdy przyjdzie pora deszczowa, ta kraina oprócz tego że jest piękna, będzie również urodzajna. Wiesz co? Mam pomysł: przecież nie musimy być przywiązani do jednego miejsca! W czasie pory suchej będziemy żyć na Gwiezdnej Ziemi, a na porę deszczową przeniesiemy się na Lwią Ziemię. W taki sposób nigdy nie spotka nas głód.
- Jesteś mądra.
- Ty również. Gdyby nie ty, ja już byłabym martwa. Uratowałeś mi życie i za to ci dziękuję.
- Drobiazg. Robi się już ciemno, lwice zaraz zaczną się schodzić do jaskini. Chodźmy na dwór, tam porozmawiamy spokojnie.
- Dobrze, tylko... musisz pomóc mi wstać. Mam złamaną łapę.
- I ja dowiaduję się o tym jako ostatni...
Giza roześmiała się. Tofauti dla zabawy wziął ją na plecy i w ten sposób dotarli przed jaskinię. Słońce już zaszło, ale księżyc w pełni oświetlał sawannę srebrzystym blaskiem. Lwia Ziemia wyglądała jeszcze bardziej magicznie niż o zmierzchu. Było dość ciepło i wiał delikatny wiatr. Czarnogrzywy podniośł głowę i wciągnął w nozdrza świeże powietrze.
- Też to czujesz? To zapach życia.
Giza również zaczęła węszyć.
- Czuję krew z jaskini. Piękna woń.
- Nie, nie chodzi mi o krew, choć masz rację, pachnie pięknie. To ten wiatr z zachodu, przynosi wilgoć.
- Rzeczywiście, czyli...
- Czyli pora sucha niedługo się skończy! - dokończył Tofauti i podskoczył, niczym radosne lwiątko. Giza nie mogła skakać, wiec tylko cieszyła się w duchu. Ta wiadomość, że po kilku miesiącach suszy i ubogiej diety znów ziemia się odrodzi cieszyła równie w każdym wieku. W ogóle, dla Gizy i Tofautiego był to szczęśliwy dzień zwycięstwa, więc mieli powody, żeby się cieszyć.
- A pamiętasz jak rok temu też tak samo, o tej samej porze siedzieliśmy razem, tylko że pod Skałą Gwiazd? Dużo się zmieniło...
- Tia...wtedy byliśmy tylko dwoma zagubionymi, smutnymi nastolatkami, ą teraz jesteśmy już dorośli, no i władamy dwoma królestwami. To wspaniałe. - powiedział Tofauti.
Giza przypomniała sobie, jak spotkała go po raz pierwszy jeszcze jako dziecko, gdy bawili się razem z innymi lwiątkami, później, kiedy Giza została oszukana przez własnego brata, a Tofauti był omegą w stadzie i oboje pocieszali się nawzajem, aż do momentu, gdy spotkali Shetani i ich życie całkiem się zmieniło... I zrozumiała.
- Tak, I wiesz... kocham Cię.- szepnęła Giza. Tofauti był zaskoczony tym wyznaniem, a jednocześnie czuł się najszczęśliwszym lwem na świecie. On kochał ją całym sercem, od dawna, służył jej w ciszy i pokorze, licząc że może kiedyś go zauważy. Teraz był pewny, że wszystko, co dla niej robił nie poszło na marne. Spojrzał w jej piękne, zielone oczy z bezgraniczną ufnością i miłością. Nic się nie liczyło oprócz niej, zapomniał o królestwie, poddanych i obowiązkach - ona jest jego całym światem i jedynym celem. Wtedy zbliżył swoje usta do jej ust, aby je pocałować. Chciał to zrobić już wiele razy, ale zawsze bał się, że Giza wyśmieje go, albo wręcz spoliczkuje. W tej chwili strach zniknął, liczyła się tylko ona.
Niestety, ten moment przerwała Uzuri (a któżby inny?!), wbiegając między dwójkę zakochanych. Tofauti pomyślał, że zaraz za to ją udusi gołymi łapami, jednak powstrzymał się.
- Pani, jeńcy uciekli! Wszyscy!
Autorzy baz: Link Link
***
1. Nowy rozdział pojawił się z dużym opóźnieniem, za co bardzo Was przepraszam. Głównym powodem jest moje niezorganizowanie -dopiero w tym tygodniu miałam czas żeby się tym zająć (wcześniej albo byłam zajęta nauką, albo było tak ładnie na dworze, że nie chciało mi się siedzieć w domu i pisać). Na przyszłość postaram się zacząć pisanie notki przed ustalonym terminem, a nie tydzień po nim XD
2. Następny rozdział powinien się pojawić na przełomie kwietnia i maja. Odległości czasowe między moimi notkami są duże, ale uznałam że dużo wygodniej mi będzie napisać jeden długi i przemyślany post co miesiąc, niż krótsze np. co tydzień.
3. Zapraszam na mojego deviantarta: http://maisha-iris.deviantart.com Na razie jest tam niewiele, ale co trochę będę dodawać nowe obrazki.
4. Życzę Wam wszystkim wesołych Świąt Wielkanocnych, smacznego jajka i udanego Śmingusa :D
Pozdrawiam ciepło!

poniedziałek, 2 marca 2015

8. Triumf

Lwioziemcy przegrywali, a w sercu Ashery mieszały się żal, współczucie, wściekłość i bezsilność. Nie spodziewała się, że Giza może być zdolna do takich czynów. Właściwie to nikt nie przypuszczał że jej inwazja będzie aż tak brutalna. A przecież tak niedawno (właściwie to... wczoraj? Asherze wydawało się, że od tamtych wydarzeń minęła cała wieczność) Giza obiecywała ,,pomoc Lwioziemcom" i ,,inwazję, bez konfliktu zbrojnego". Skłamała, ale to nie było jej największym przestępstwem. Dużo poważniejszymi przewinieniami było okrutne zamordowanie Kiary, której nawet nie znała oraz rozkazywanie Gwiezdnoziemcom, by zabijali wrogów. I to wszystko tylko po to, by zagarnąć te i tak niezbyt wartościowe tereny, by zaspokoić swe chore ambicje.
Kiedy kolejna, chora i zupełnie niewinna Lwioziemka padła na ziemię martwa, Ashera wybuchła wściekłością na własną słabość, na zaślepione stado i w szczególności - na Gizę. Nie mogła liczyć się już zasada, że każda walka to zło. Jeżeli tego jakoś nie powstrzyma, zło i okrucieństwo będzie rozprzestrzeniać się dalej. A w tym momencie położyć kres temu może tylko walka. Pokonanie złej.
Gniew dodał jej mocy. Zebrała wszystkie swoje siły i odepchnęła obie przyjaciółki swej matki, rzucając nimi i ziemię, po czym skoczyła na sam środek groty, stając oko w oko ze znienawidzoną królową.
- O, Ashera... Wielki powrót zdrajczyni własnego stada?
- To ty jesteś zdrajczynią, całego naszego gatunku! Morderczyni!
- I co? Zabijesz mnie za to? - głos Gizy był przesycony ironią. Tak, Ashera miała wielką chęć w ten sposób zakończyć jej rządy bezprawia. Ale nie mogła zniżyć się do tego poziomu co ona, musi dać jeszcze jedną szansę. Jeżeli nie, to niestety - pozostanie jedynie droga przemocy. Stłumiła wściekłość i powiedziała, możliwie opanowanym głosem:
- Wycofaj wojsko z Lwiej Ziemi. Po co to robisz? Do czego ci jest potrzebny ten kawałek suchej, nic nie wartej sawanny? Przecież w tej bitwie zostają ranni też twoi żołnierze, nie wspominając nwet o tych wygłodzonych, biednych Lwioziemkach. Wojna nigdzie cię nie doprowadzi, więc przerwij ją i odejdź stąd, a ja również odejdę z twego życia na zawsze. Nie dojdzie do pojedynku.
Ashera była prawie pewna, że te słowa nic nie dadzą. Nie myliła się - Giza wysłuchała tego z pogardą, a nawet lekkim rozbawieniem. Spojrzała na Asherę swoimi jadowicie zielonymi oczami i syknęła:
- Zapomnij. - po czym natychmiast rzuciła się jej do gardła. Lwica wykonała szybki unik, po czym uderzyła Gizę z całej siły. Oczywiście królowa nie pozostała dłużna i ugryzła Asherę w kark. Obie lwice szczepiły się ciałami za pomocą zębów i pazurów, cały czas wymierzając ciosy. Walczyły na śmierć i życie. Prawem pojedynku wygrać miała ta, która zabije drugą. Szanse były mniej więcej równe - obie rywalki były zdrowe i młode. Gdy Giza przeorała pazurami jej grzbiet aż do mięśni, Ashera silnym ciosem złamała jej przednią łapę. Mimo to obie walczyły dalej, nie zważając na straszliwy ból i zmęczenie. W tej chwili miały tylko jeden cel - wykończyć przeciwniczkę.
Co dziwne, pojedynek przeciągnął się. Obolałe ciała walczących dawały jeszcze jakiś opór, jednak kolejne ciosy były coraz słabsze - Ashera cały czas traciła bardzo dużo krwi, s każdy ruch łapy Gizy powodował niewyobrażalny ból.Wokoło nich dwa stada walczyły dalej, jednak Lwioziemcy byli na straconej pozycji. Jedynie kilka lwic z tego stada miało siłę, żeby jeszcze się bronić, a wśród nich wyróżniały się dwie Złoziemki: Vitani i Damu. One, nie zważając na błagania rannych i pokonanych przyjaciółek, walczyły dalej, ani myśląc się poddać. Wiedziały, że pewnie zginą, ale dopóki jeszcze mogą, będą bronić stada przed napastnikami, zachowają honor. Młodsza Damu rzuciła się na jedną z Gwiezdnoziemek, która akurat nie miała wsparcia i zabiła ją, w obronie ojczyzny. Vitani, jako przewodniczka lwic dodawała otuchy walczącym i namawiała do walki do końca. Wierzyły, że to wszystko nie jest na nic, śmierć w czasie bitwy ma większy sens niż poddanie się bez walki.
Damu
Minęły kolejne nieznośnie długie minuty. Ashera i Giza zaciskały szczęki i pazury na swoich szyjach nawzajem, starając się nie przerwać walki, ale nie wyprowadzały już żadnych ciosów. Obie były na skraju wytrzymałości i pilnowały tylko, która upadnie nieprzytomna jako pierwsza, by druga mogła ją dobić i zostać zwyciężczynią pojedynku. Nagle zaciśnięte na karku Ashery szczęki Gizy rozwarły się, a jej napięte dotąd mięśnie zwiotczały. Po chwili jej ciało osunęło się na podłogę. Ashera natychmiast to wykorzystała i ostatkiem sił zaczęła dusić nieprzytomną przeciwniczkę. Gdyby w tej chwili była w pełni świadoma, na pewno nie zrobiłaby tego, uznając za absurd taką próbę zwalczenia przemocy jeszcze większą przemocą, jednakże jej umysłem i działaniami kierowały tylko trzy czynniki: ból, wściekłość i instynkt.
Wtedy stało się to, czego nikt się nie mógł spodziewać. Tofauti dostrzegł swoją ukochaną i rzucił się na Asherę, nie przejmując się tym, że jest to bezprawne przerwanie pojedynku. Przecież w czasie wojny milkną prawa, nieprawdaż? Oczywiście piaskowofutra nie miała sił na kolejną walkę, więc Tofauti z łatwością odrzucił ją tak, że uderzyła głową o ścianę i wyniósł nieprzytomną Gizę z tej jaskini zagłady, zostawiając własną armię bez dowódcy.
~*~
Gdy Giza obudziła się, pierwszą jej myślą było ,,Gdzie Ashera?" Odruchowo i zupełnie na ślepo ugryzła łapę istoty, ktora stała obok niej, myśląc że to jest jej przeciwniczka. Jednak gdy otworzyła oczy zrozumiała swój błąd - obok niej stal Tofauti, zaskoczony niespodziewanym, aczkolwiek slabym atakiem. Spróbowała wstać, alé straszliwy ból łapy uniemożliwił jej to i Giza upadła.
- Jesteś ranna? - zapytał zaniepokojony Tofauti.
- Chyba tak... Ale to nic. Gdzie nasze wojsko? Wygraliśmy? W ogóle to gdzie ja jestem?
- Wyniosłem cię, kiedy ta Ashera próbowała cię zabić. Jesteś przed jaskinią. 
- Zostawiłeś Gwiezdnoziemki same?!
Czarnogrzywy, który liczył na miłe podziękowanie, albo co najmniej jakikolwiek wyraz wdzięczności, nagle powrócił myślami do rzeczywistości. Delikatnie pomógł wstać swej królowej i kazał jej chwilę poczekać, zanim on sprawdzi sytuację w grocie. Po chwili wrócił z pomyślną wiadomością - było już po wszystkim, Gwiezdna Ziemia wygrała. Gdy Giza to usłyszała, chciała pobiec do jaskini, jednak łapa znowu dała o sobie znać i Tofauti musiał ją zanieść na plecach, co dla Wielkiej Królowej było bardzo upokarzające. No cóż.
W jaskini pod Lwią Skałą zakrwawione i poranione Gwiezdnoziemki zaczynały świętować swój sukces. Jua, lwica beta stada zdała raport, z którego wynikało że większość lwic została raniona mniej lub bardziej, ale żyje. Tylko jedna stara zielarka imieniem Waris została zabita przez najbardziej szaloną i najzacieklejszą z Lwioziemek - Damu, natomiast jedna z młodszych łowczyń Gwiezdnych uciekła tuż przed bitwą. Duża część Lwioziemek nie żyje, ale udało się też schwytać dziewięciu jeńców, w tym trzech niebezpiecznych: Kiona, Vitani i Damu.
- Dobrze się spisaliście. Jeńców wrzućcie do tej groty - Giza wskazała łapą na niewielką wnękę w ścianie jaskini, za ciasną nawet dla dwóch lwic - i zablokujcie czymś wejście. A tą waleczną trójkę i Asherę dodatkowo czymś zwiążcie, tylko mocno. Mam pomysł jak ich... unieszkodliwić. 
- Ale czym związać? Dlaczego? Jak? - zdziwiła się Jua.
- Wasz problem. Ja wam tak rozkazuję, i tyle.
Między Gwiezdnoziemkami przeszedł szmer niedowierzania. To naprawdę dziwny rozkaz, ale muszą jakoś temu podołać. Zabrały jakieś liany i suche trawy i zaczęły krępować trzech jeńców, jednak gdy przyszło im związać Asherę, nie wiedziały co robić. Z jednej strony współczuły tej desperatce, z drugiej jednak bały się Gizy. W końcu związały ją, ale niedokładnie, żeby ona sama mogła łatwo się uwolnić. Gdyby co - wina nie bedzie ich.
Tymczasem Gizę rozpierała duma, a na jej pysku malował się uśmiech. Jest zwyciężczynią i Królową Lwiej Ziemi! Po usłyszeniu tak wspaniałych wieści nawet okropny ból łapy nie jest już tak straszny. Za chwilę spełni się jej największe marzenie - zaryczy na Lwiej Skale. Kuśtykając, weszła razem z Tofautim na szczyt tej skały i ogarnęła wzrokiem swoje nowe królestwo. Zaryczała, a jej potężny głos rozległ się echem po opustoszałej sawannie. Jako następny odezwał się Tofauti, a za nim wszystkie Gwiezdnoziemki tym jednym, radosnym, choć okupionym krwią głosem triumfu.
***
1. Przepraszam, że tak długo przeciągałam termin opublikowania tego rozdziału, ale teraz mam naprawdę dużo nauki :( - w ten piątek piszę jeden konkurs, a za dwa tygodnie następny, do tego dochodzą sprawdziany, kartkówki itp. Następny post napiszę gdzieś koło 20 marca, ale ten termin też może się przesunąć.
2. Myślałam nad zmianą wyglądu bloga - jak myślicie, jakie kolory pasowałyby do niego? Doradźcie mi.
3. Pozdrawiam Was serdecznie!
Edycja z dnia 8.03.2015: Uwaga na podszywacza! Wczoraj odkryłam że na blogu Kakry Moon jakaś blogerka napisała komentarz, podając się za mnie (potem go usunęła): Link 
Ta osoba skopiowała mój nick, opis, a nawet dodała prawie identyczne zdjęcie profilowe! Nie wiem, dlaczego to zrobiła (prawdopodobnie dla zabawy), ale jeżeli zauważycie gdzieś znak działalności tej osoby, proszę, poinformujcie mnie: Link do profilu podszywaczki
Ja sama, na wszelki wypadek w najbliższym czasie zmienię zdjęcie i opis, do czasu aż sytuacja się uspokoi albo zostanie wyjaśniona. Nie chcę, żeby ktoś mylił mnie z jakąś nieuczciwą osobą, albo myślał że usunęłam bloga i obserwacje oraz założyłam nowy blog, na którym nic nie pisze :P

sobota, 14 lutego 2015

7. Pozdrowienia...

Taji wyszła ze swojej nory i spojrzała w słońce. Tak, mieszkała w norze, co dla większości lwów byłoby co najmniej dziwne. Ale nie dla niej. Już dawno porzuciła typowo lwie zwyczaje. Mieszkała samotnie na Dzikich Polach i starała się jak najlepiej przystosować do tamtejszych warunków - jdła więc padlinę i gryzonie, gdy brakowało innego jedzenia i była najlepszą przyjaciółką gepardów, likaonów, a nawet hien. Kompletnie nie przeszkadzało jej, że inne osobniki jej gatunku uznałyby ją za dziwadło, ponieważ nie miała z nimi większego kontaktu. Co prawda, czasem napotykała na swej drodze jednego czy dwóch wędrujących samców, ale nawet oni woleli ominąć starą, doświadczoną i silną lwicę z daleka. Czuli przed nią pewien respekt i szanowali jej terytorium - w końcu zna ten teren o wiele lepiej i dłużej niż oni. Czasami nawet życzliwie wskazywała spragnionym gdzie znajduje się najbliższe źródło albo rzeka.
Ona sama piła, polowała i spała kiedy i gdzie tylko chciała - była wolna. Jej życie, choć zupełnie pozbawione ograniczeń i beztroskie, nie było do końca szczęśliwe. Dręczyła ją samotność i monotonia - prawie nigdy nie działo się tu nic ciekawego.
,,Tak samo będzie dzisiaj" - pomyślała i przeciągnęła się leniwie. Było południe, słońce było prawie w zenicie, a ona dopiero wstała. Przecież nie musi budzić się rano, bo po co? Źródło było oddalone o pół kilometra od jej nory, więc mogła iść się napić kiedy tylko chciała. Teraz właśnie zamierzała przespacerować się tam, potem znaleźć coś do jedzenia, a potem znowu iść spać... Kolejny, nudny, upalny dzień z głowy.
W połowie drogi do źródełka zauważyła jednak jakieś ciało leżące na uboczu. Podbiegła do niego -to była lwica. Była nieprzytomna, lecz oddychała, a na jej ciele nie było widać żadnych ran.
- Co się stało? - zapytała Taji.
- Wody... - wycharczała cicho lwica i znowu zemdlała.
Nie namyślając się długo, Taju przewiesiła lwicę przez swój grzbiet i zaniosła do źródełka. Nie mogła przecież pozwolić, żeby zdechła z pragnienia na jej terytorium.
- Aleś ty gorąca! Chyba słońce cię przegrzało. Po co w ogóle wychodziłaś w taki upał gdzieś dalej?
Nie otrzymała odpowiedzi.
- A, no tak zapomniałam. Z drugiej strony miałaś strasznego pecha. Zemdleć ćwierć kilometra od źródełka? Już, już dochodzimy na miejsce. Napij się. - Taji zrzuciła lwicę ze swoich pleców prosto w wodę. Uratowana odzyskała przytomność i zaczęła łapczywie pić, a po chwili ponownie stanęła na nogi.
- Lepiej?
- O tak, już dobrze się czuję. Co się stało? Gdzie ja jestem?
- Na Dzikich Polach, kochana.Widocznie zemdlałaś na słońcu. Po co w ogóle szłaś gdzieś w taki upał? Przecież wiesz chyba, że to niebezpieczne.
- A więc pani mnie uratowała! Dziękuję, nie wiem jak się pani odwdzięczę. Muszę szybko dotrzeć na Lwią Ziemię, dlatego tak mi się spieszyło. To sprawa życia i śmierci! W którą to stronę?
- Hej, poczekaj! Tak rzadko tedy ktoś przechodzi, chciałabym z tobą porozmawiać. Nie wiem nawet, jak się nazywasz! Ja jestem Taji i mieszkam tu od dawna, jestem właścicielką tych ziem. A ty?
Taji
- Pochodzę z Gwiezdnej Ziemi…
- Aha. – Taji przełknęła ślinę.
- Ale nie należę już do tamtego stada i naprawdę się spieszę. Proszę, powie mi pani w którą stronę mam iść?
-Aaa, więc Outsiderka! To witaj w klubie! A na Lwią Ziemię to tamtędy. - Taji wskazała łapą kierunek.
-Dziękuję! - krzyknęła lwica i natychmiast ruszyła biegiem w tamtą stronę.
- Odwiedź mnie kiedyś jeszcze!
Taji uśmiechnęła się. Humor znacznie jej się poprawił - zrobiła dobry uczynek i znalazła bratnią duszę, karej tak bardzo potrzebowała. Ta młoda, zabiegana lwica (jak ona miała na imię? - ach, ta skleroza) kogoś jej przypominała, tylko nie pamiętała kogo. Może to córka którejś z jej dawnych przyjaciółek? Szkoda, że nie została na dłużej. Miała nadzieję, że jeszcze kiedyś ją spotka i może nawet zaprosi do siebie na obiad.
Taji w spokoju zaczęła pić.
~*~
Ashera biegła najszybciej, jak umiała. Przez utratę przytomności straciła dużo czasu i teraz musiała naprawdę dać z siebie wszystko, by wyprzedzić Gizę. Dziękowała Duchom Przodków, że napotkała tą Taji - być może zawdzięczała jej życie. Co prawda, niepokoiło ją czy nie zdradzi Gwiezdnoziemcom, że pewna lwica biegła tędy kilka minut temu, ale ona wydawała się być uprzedzona co do tego stada, a życzliwa dla niej - w końcu ją uratowała. Jedynie ta blizna na pysku wyglądała trochę podejrzanie, ale przecież na Dzikich Polach rany to nic dziwnego.
~*~
Nie minęła godzina, a Ashera dotarła do granic Lwiej Ziemi i już tutaj zauważyła jakąś zmianę.
- Gdzie są Lwi Strażnicy? Nie pilnują granic?
Lwia Gwardia ze słynnym księciem Kionem na czele była organizacją broniącą Lwiej Ziemi przed napastnikami. Brak strzeżonej strefy przygranicznej był więc co najmniej dziwny, zwłaszcza że Lwi Strażnicy byli znani jako odpowiedzialni i odważni wojownicy nawet na Gwiezdnej Ziemi.
Jednak prawdziwe zaskoczenie czekało Asherę, gdy zobaczyła jak wygląda teraz krajobraz Lwiej Ziemi. Spalona słońcem trawa była sucha i płowożółta, rzeka zamieniła się w pylisty wąwoz, a gdzieniegdzie widać było obdarte z resztek mięsa szkielety zwierząt. Nie pasły się tu już stada antylop, nawet ptaki uciekły. Lwia Ziemia zamieniła się w suchą, gorącą półpustynię, taką samą jak między innymi Dzikie Pola. Na niebie nie było widać ani jednej chmurki, mogącej zwiastować deszcz. Ta kraina powoli umierała z braku wody. Ashera patrzyła na to ze smutkiem i powoli zaczynała rozumieć, dlaczego tutejsze lwy nie potrafią się obronić nawet przed hienami. A to była tylko zapowiedź tego, co miała zastać w grocie pod Lwią Skałą...

~*~
Uwaga! Fragment może być brutalny.
W tym samym czasie:
-Vitani! - zawołał młody, rudogrzywy lew, stojący na środku jaskini. Błękitnooka lwica w średnim wieku podeszła do niego i zapytała:
- Tak, panie?
- Nie nazywaj mnie tak. Nie jestem królem.
- Ale nim będziesz już niedługo.
- Nawet tak nie mów! To Kiara, moja starsza siostra jest królową. A właśnie, czy twoje lwice coś upolowały? Chore potrzebują jedzenia.
- Szukałyśmy wszędzie, ale nie ma już nic do jedzenia. Owszem, życzę Kiarze żeby nam panowała jak najdłużej, ale spójrz tylko na nią. Jest ciężko chora i jeszcze dzień, może dwa i ona również odejdzie tam, gdzie jest już Kovu, Kopa i Simba - do gwiazd. Ty jesteś jedynym żywym samcem i obejmiesz władzę.
- Kiara wyzdrowieje. Musi wyzdrowieć! Nie zostawi mnie!
W tym momencie z kąta jaskini wydobył się słaby, zachrypnięty głos:
- Nie przejmuj się mną, bracie. Zajmnijcie się lepiej innymi chorymi, które mają jeszcze szansę na życie. Ja z dnia na dzień czuję się coraz gorzej i czuję, że już niedługo dołączę do mojej ukochanej rodziny: męża, syna, rodziców, przyjaciół,starszego brata... Czekam na ten moment, bo bardzo za nimi wszystkimi tęsknię i wtedy nie będę czuć już bólu. Kion, ja wiem, że umrę i jestem z tym pogodzona. A ty musisz żyć, by przeprowadzić stado przez tą suszę i choroby. Opiekuj się nim... - W tym momencie chora zasnęła. Vitani podeszła do niej i dotknęła łapą jej czoła.
- Ma gorączkę - stwierdziła.
- Wyjdzie z tego - odpowiedział Kion.
- No właśnie nie wyjdzie. Sam słyszałeś. Nie oszukuj się! Ty jesteś naszym władcą, a twoim zadaniem będzie przywrócenie naszemu stadu dawnej świetności. Poprowadź nas, wodzu! Nie mamy czasu na roztkliwianie się nad sobą.
- Jestem wojownikiem, nie królem! Nigdy mnie nie przygotowywano do tej roli, więc jak mam dobrze rządzić? Zwłaszcza gdy nie ma co jeść, kończy się woda, ćwierć stada majaczy w gorączce, a Lwia Gwardia jest w rozsypce?
W tej chwili do groty weszła (a raczej wpadła z rozpędu) Ashera:
- Jesteście w wielkim niebezpieczeństwie, Gwiezdnoziemcy was atakują!
- Że co? W ogóle, kim ty jesteś!? - zapytała Vitani.
- Armia Gwiezdnej Ziemi zaraz tu przybędzie z zamiarem zagarnięcia waszych ziem. Sojusznicy zdradzili was! Ja odeszłam z tego stada i jestem po waszej stronie. Co tu się stało? - Asherę zdziwiły leżące w półmroku groty ciała półżywych i umierających lwic. Czy spóźniła się?
- Zaraza - wyjaśniła Vitani, a zaraz potem dodała:
- Kion, słyszałeś? Musimy zebrać armię, atakują nas!
- A czego tu bronić? Poddajmy się od razu. - mruknął lew i położył się na podłodze.
- Rozumiem, że nie chcecie rozlewu krwi -ja tez nie, ale nie możecie pozwolić żeby oni wami rządzili! Kion, tyle o tobie słyszałam i teraz wydaje mi się, że to były kłamstwa. Gdzie wasza duma, odwaga i honor? Chcecie być zniewoleni przez królową - tyrankę? To nie polepszy waszych warunków, oj nie!
- Tak sądzisz? - odezwał się gdzieś z kąta głos, od którego przechodziły ciarki, a po chwili Ashera ujrzała parę zielonych, pełnych nienawiści oczu wyłaniających się z ciemnych zakamarków jaskini. Po chwili zabłysły kolejne ślepia wszędzie dookoła niej.
- To pułapka! Jesteśmy otoczeni! - krzyknęła Ashera i nim zdążyła się spostrzec, już trzymały ją w mocnym uścisku dwie Gwiezdnoziemki. Była unieruchomiona.
- Co wy robicie? Puśćcie mnie!
- Nie chcemy ci zrobić krzywdy. Na razie nie. - beznamiętnie odpowiedziały lwice, w których Ashera rozpoznała dwie bliskie przyjaciółki jej matki.
Tymczasem właścicielka zielonych oczu, Giza podeszła do leżącej Kiary. Chora królowa obudziła się i spojrzała na napastniczkę sennymi oczami.
- Pozdrowienia z Gwiezdnej Ziemi - wycedziła Giza i uderzyła łapą z całej siły w kark swej ofiary, w ten sam sposób jak dobijano zwierzynę na polowaniu. Głuchy trzask jej kręgosłupa zabrzmiał w uszach Ashery. Chciała pobiec na ratunek Kiarze, ale dwie współbratymki jeszcze mocniej ścisnęły jej ciało. Królowa Lwiej Ziemi bezwładnie zwiesiła głowę, a z jej ust wypłynęła cienka strużka krwi.
Giza skwitowała to zimnym uśmiechem.
- Ona... ZABIŁA KRÓLOWĄ! - krzyknęła Vitani i rzuciła się na Gizę. W zdrowych Lwioziemkach i byłych Złoziemkach obudził się dawny instynkt walki. Natychmiast, bez zastanowienia rzuciły się na przybyszów, w furii wydrapując oczy, łamiąc kości i rozdrapując brzuchy. Gwiezdnoziemki atakowały z równą, a może nawet większą zaciekłością, zabijając również chorych i lwiątka. Podłoga groty zalała się krwią. Ashera krzyczała i wyrywała się jak mogła, ale żelazny uścisk jej dawnych znajomych tylko się wzmocnił. Kion bronił swoich, ale tracił panowanie nad sytuacją. Nagle coś przeszybowało mu nad głową, a moment później poczuł silny ból w okolicach szyi. To Tofauti wyskoczył z ukrycia i zacisnął zęby na jego szyi, by przerwać mu tętnice, jednak gęsta grzywa i gruba skóra Lwioziemca utrudniała mu to. Silny Lwi Strażnik odwrócił się i zaczął szarpać pazurami brzuch przeciwnika.

Walka przerodziła się w rzeź. Mordowano bez litości - Gwiezdnoziemcy z rozkazu, a Lwioziemcy dla zemsty i w obronie własnej.

***

Tą notkę pisałam na komórce, więc w tekście mogą być błędy - jeżeli jakieś znajdziecie, poinformujcie mnie. Chyba jest trochę przydługa, ale jakoś nie mogłam tego podzielić na części. Mam też do Was kilka pytań:
1. Jak myślicie, kto wygra bitwę?
2. Skąd mogłaby się wziąć blizna na pysku Taji?
3. Gdzie będzie mieszkać Ashera, gdy wojna się skończy?
Następny rozdział za 7 komentarzy. Pozdrawiam i życzę miłego wieczoru walentynkowego ;)

czwartek, 5 lutego 2015

6. Przeciw słońcu

Ashera powoli oddalała się od Skały Gwiazd. Przez jej głowę przelatywały tysiące pytań, na które nie potrafiła odpowiedzieć. Nic teraz nie jest pewne - ani jej przyszłość, ani ojczyzna, nawet jej matka odwróciła się od niej. Po raz pierwszy w jej poukładanym i spokojnym dotąd życiu nie wiedziała co z nią będzie jutro, nie mówiąc nawet o dalszej przyszłości. Gdzie doprowadzi ją ta droga?
-,,Jeśli wierzyć posłańcom, to na wschód od Gwiezdnej Ziemi znajduje się Busz" - pomyślała, by się uspokoić. Jednak nie mogła oszukać samej siebie - dojdzie do tego Buszu, o ile on naprawdę tam jest i co dalej? Nie umiała żyć samotnie, choć odeszła ze stada dobrowolnie - posłuszeństwo Gizie było dla niej gorsze od samotności. Mimo tego i tak dręczyły ją wyrzuty sumienia, że pozostała obojętna wobec bezbronnych, niczego nie świadomych Lwioziemców. Wydawało jej się, że tak naprawdę uciekła od tego konfliktu, pozostając neutralną i odchodząc w nieznane. Nie, nie może tak tego zostawić, musi stanąć po jednej stronie, zanim stanie się wrogiem dla wszystkich. Nie chciała, aby obie strony zapamiętały ją jako tchórza. Musi podjąć decyzję i rzucić się w wir zdarzeń. Po chwili zastanowienia Ashera odwróciła się od słońca i pobiegła na zachód - w stronę Lwiej Ziemi.
~*~
Pochód Gwiezdnoziemek dotarł do granic królestwa. Tofauti wiedział, że to historyczna chwila - za moment rozpocznie wojnę i nie będzie już odwrotu. Ale król wcale nie miał zamiaru rezygnować, bo skoro Giza tego pragnie, tak musi się stać. Był pewny tej decyzji, jak chyba jeszcze żadnej w życiu. Postawił krok przez granicę, a lwice powtórzyły ten gest. Zaczęło się.
~*~
Ashera biegła najszybciej jak potrafiła. Musi powiadomić Lwią Ziemię, żeby nie doszło do tragedii. Miała nadzieję, że jeżeli tamci dobrze się przygotują, jej rodacy przestraszą się i do rozlewu krwi nie dojdzie, w końcu każdy, nawet Tofauti ma trochę rozsądku i nie zaatakuje silniejszego od siebie (w tym wypadku Giza to wyjątek, ale nawet i ona musiałaby poddać się woli tłumu). Wiedziała, że ma duże opóźnienie w stosunku do armii Gwiezdnej Ziemi i tylko biegnąc bez przystanków może uda jej się ich wyprzedzić. Działała przeciwko im, jednak dla ich dobra - przynajmniej tak uważała. Po za tym nie należała już do tego stada i na pewno nie wróciłaby do niego, dopóki rządzi nim Giza i ślepo wierny jej Tofauti.
 ~*~
- Brakuje jednej lwicy. Ktoś nam uciekł! - zauważył Tofauti, zatrzymując się przy granicy by
Giza i Tofauti - przeróbka bazy. Link do oryginału
przeliczyć swoich żołnierzy.
- Ashera opuściła stado dziś nad ranem, nie zdążyłam ci tego powiedzieć - odparła Giza.
- Dlaczego?
- Wiesz, jaka ona była, już nie mogła na nas patrzeć, więc wypowiedziała mi posłuszeństwo i odeszła. Puściłam ją wolno, bo i tak na nic by nam się nie przydała, a na pewno nie do wojska! Zdradziłaby nas prędzej czy później.- Giza wolała nie wspominać o narzuconym na Asherę przymusie wyboru między walką a wygnaniem, oraz o tym że ona oficjalnie odeszła, a nie uciekła.
- Czekaj: my mówimy o tej samej Asherze? Mi się zawsze wydawało, że ona zawsze stosowała się do Prawa Gwiezdnej Ziemi aż do przesady! Ona miałaby nas zdradzić? Wątpię w to.
- Jej nienawiść czułam od dawna. Mówię ci, ona spiskowała przeciw nam. Widocznie stchórzyła i wolała uciec od nas. I dobrze!
- Wiesz może, gdzie ona tak dokładniej uciekła? Mam nadzieję, że nie na Lwią Ziemię? Nie chcę, żeby się okazało, że zastaniemy tam doskonale poinformowane i przygotowane do walki stado z naszą dawną poddaną w armii? Zwłaszcza, że jak sama mówisz, ona chciała nas zdradzić.
- Eee tam, przesadzasz. Ona jest za głupia, by wpaść na coś takiego. Po za tym widziałam, że biegła w stronę buszu, na wschód, więc po co miałaby się wracać?
- No tak, to byłoby trochę bez sensu. Ufam ci i wiem, że mówisz prawdę. - wyznał Tofauti.
Giza uśmiechnęła się. Właśnie o taką odpowiedź jej chodziło...
~*~
Mijały godziny. Słońce górowało nad Dzikimi Polami i piekło niemiłosiernie. Ashera starała się nie zwracać na to uwagi. Na Gwiezdnej Ziemi upały się nie zdarzają, więc lwica była kompletnie do nich nieprzyzwyczajona. Przemierzała tą niegościnną krainę biegiem, bez żadnych przystanków, narażona na zabójcze promienie słońca, ale nie była świadoma, że coś jej może zagrażać z tej strony. Wiedziała za to, że Dzikie Pola, jak sama nazwa wskazuje, były krainą anarchii i bezprawia. To tu najczęściej zbierały się grupki kawalerskie złożone z lwów wygnanych ze stada i zajmujących się napadami na wędrowców. Ashera wierzyła, że im szybciej przemierzy ten teren, tym mniejsza będzie szansa na spotkanie z taką bandą. Po za tym musi dotrzeć na Lwią Ziemię najszybciej jak się da, więc nie ma czasu by się zatrzymać i odpocząć w cieniu. I choć łapy zaczynały ją boleć, a w ustach brakowało śliny biegła dalej, wierząc w lwią siłę swego organizmu.
~*~
Pomimo że Gwiezdnoziemki poruszały sie dużo wolniej niż Ashera, im także zaczął dokuczać upał i zmęczenie. Najbardziej nieodporna na te warunki była Giza, od małego rozpieszczana i traktowana delikatnie - w końcu była księżniczką. Jej łapy już nie dawały rady iść dalej nawet w tym majestatycznym, powolnym tempie marsza. Poprosiła więc swojego partnera o postój pod jedynym w półpustynnej okolicy drzewem. Stado z chęcią przyjęło tą propozycję, sam lew chwilę się wahał czy to dobry pomysł zatrzymywać się akurat na Dzikich Polach, widząc jednak błagalne spojrzenie wielkich, zielonych oczu Gizy zgodził się na godzinny postój. Lwice łapczywie napiły się wody ze źródełka i zasnęły. Tofauti, który znał trochę tą krainę, dla pewności obwąchał teren dookoła. Stwierdził że są sami i również udał się na drzemkę. Przecież nikomu się nie spieszy...
~*~
Nadszedł szczyt południowego upału, temperatura dochodziła do 35°C. Asherę bolała głowa i wydawało jej się, że jej łapy wrzą. Od wczoraj nie miała nic w ustach, nawet nie zdążyła napić się przed drogą. Teraz wiedziała, że to był wielki błąd. Paliło ją straszne pragnienie, wzmacniane jeszcze przez ten okropny upał. Nie dawała rady już biegnąć, a jedyną rzeczą, o której myślała było znalezienie wody. Gorące promienie słońca parzyły ją jak ogień. Nie miała siły myśleć logicznie, nie mogła zmusić łap do dalszej wędrówki. Jej całe ciało przestało słuchać jej rozkazów, nawet oddech przychodził jej z trudem w tym gorącym, suchym powietrzu. W końcu Ashera zobaczyła ciemność przed oczami i straciła świadomość. Upadła nieprzytomna.
***
Dla ułatwienia przygotowałam mapkę, przedstawiającą położenie bohaterów w tym momencie. Czerwony szlak oznacza drogę przebytą do tej chwili przez Asherę, a niebieski drogę Gizy i reszty stada Gwiezdnej Ziemi.
Nie kopiować - praca własna
***
1.Jest luty, więc zgodnie z obietnicą jest i nowy rozdział. Czy mi się udał, oceńcie sami. Moim zdaniem jest przeciętny. Niestety, nie udało mi się jeszcze napisać nic o wojnie, ale może już w następnym rozdziale rozpocznie się bitwa - taki przynajmniej mam plan. 
2. Dziękuję wam za tak dużą liczbę komentarzy i wyświetleń. Uwielbiam Was!
3. Następny rozdział postaram się napisać przed 16 lutego - wtedy wracam do szkoły. Pozdrawiam Was serdecznie!